Nie wiedziałam, że mogę poczuć aż taki spokój. I nie chodzi tutaj wcale o ciszę, ale ten wewnętrzny spokój. A co do ciszy, ta, paradoksalnie, wcale nie jest absolutna. Słyszę śpiew ptaków, szelest traw poruszanych wiatrem, dalekie dzwonienie krowich dzwonków. To dźwięki, które nie przeszkadzają, nie narzucają się, nie rozpraszają. Tworzą harmonię, w której zanurzam się bez pamięci.
Beskid Niski otula swoim spokojem, jakby z rozmysłem dopasowywał się do mojego rytmu oddechu. Nie ma tu pośpieszanego tętna codziennych spraw, nie ma chaosu ani presji. Są tylko wzgórza, które falują leniwie, zielone pagórki skąpane w słońcu, drogi, które wiją się, jakby same nie wiedziały gdzie dokładnie mają prowadzić.
W tym wszystkim czuję się bezpieczna. Jakbym wracała do czegoś dawno zapomnianego, ale wciąż obecnego we mnie. Jakbym znalazła azyl, którego nawet nie wiedziałam, że szukam. Oddycham głęboko, zamykam oczy i wiem, że tutaj nic nie ma, ale zarazem jest wszystko.

Przebieg trasy: Sękowa – Ferdel – Nieznajowa – Owczary – Sękowa
Sękowa
Trasę rozpoczynam w wiosce Sękowa. Nocowałam niedaleko, więc postanowiłam nie szukać idealnego miejsca startowego, ale okazało się, że to jest właśnie idealne miejsce na rozpoczęcie tej wycieczki. Na początku trasa prowadzi asfaltami przez wioski, jednak to nie są główne, ani ruchliwe drogi, a raczej malownicze dróżki usłane pagórkowatą zielenią z każdej strony.
Przejechana trasa
Męcina Wielka
W Męcinie Wielkiej pojawia się pierwszy drogowskaz szlaków. Jako że moim celem jest Ferdel, jadę zielonym. Na początku asfaltowo, jednak za chwilę szlak wpada do lasu. To właśnie tu zaczyna się Magurski Park Narodowy, skryty w sercu Beskidu Niskiego.

Magurski Park Narodowy
Lasy, które pokrywają niemal cały obszar parku, są domem dla niezliczonych gatunków zwierząt. Wśród potężnych jodeł i buków przemykają wilki, a cienie rzucane przez gałęzie kryją czujne oczy rysia. Nocą nad koronami drzew przemyka puchacz, a rankiem świst skrzydeł orlika krzykliwego przecina ciszę, gdy ptak wzbija się w powietrze. Głęboko w gęstwinie, ukryty przed ludzkim wzrokiem, przemieszcza się niedźwiedź brunatny, pan tej krainy, ostrożny i cichy, jakby strzegł tajemnicy tych ziem.
Wśród skalnych wychodni i zielonych połonin wyróżniają się miejsca owiane legendą. Diabli Kamień, czy Wodospad Magurski.
Przez park prowadzą ścieżki i szlaki, które wiją się między wzgórzami i dolinami, prowadząc w miejsca zapomniane przez czas. Tu, pośród cichych łąk i lasów, można odnaleźć ślady dawnych wsi, opustoszałych i pochłoniętych przez naturę. Zarośnięte fundamenty cerkwi, samotne przydrożne krzyże i rozsiane po zboczach stare cmentarze – to wszystko są ślady dawnych mieszkańców tych ziem, Łemków, których historia wpleciona jest w krajobraz.
Cisza Magurskiego Parku Narodowego jest niemal absolutna. To nie miejsce hałaśliwych tłumów, lecz enklawa spokoju, gdzie przyroda mówi szeptem – szelestem liści, śpiewem ptaków, szumem strumienia. To świat, który istnieje poza czasem, w swoim własnym rytmie, niezmiennym od wieków.

Ferdel 648 m n.p.m.
Szczyt Ferdla nie wyróżnia się spektakularnymi widokami – jest ukryty w gęstwinie drzew, ale nieco niżej drewniana wieża widokowa pozwala trochę rozejrzeć się dookoła.

Zostaję na zielonym szlaku, jadę w kierunku Magury Wątkowskiej, jednak po drodze, wiadomo. Przerwa na czekoladę.

Po drodze zatrzymuję się w rezerwacie Kornuty.

Jest tutaj kilka nietypowych jak na te rejony formacji skalnych. Nie będę ukrywać, że nie znam się na geologi i petrografii. Są to ładne głazy porośnięte mchem. Tyle właśnie widzi totalny laik.

Ale przynajmniej dobrze się jechało.

Na terenie Magurskiego Parku Narodowego oczywiście można poruszać się rowerem, tylko po wyznaczonych szlakach rowerowych. Czasami zdarza się, że trzeba przejechać przez niewielki potok, jednak te większe da się minąć pomostami.

Świątkowa Wielka
Podczas jazdy przez Beskid Niski, nie sposób nie zatrzymać się na chwilę, aby podziwiać te niezwykłe dzieła architektury drewnianej, która wzbogaca podróż o niezwykłe doznania estetyczne. Mimo że niektóre są kolorowe, a dachy blaskiem odbijają promienie słoneczne, to wszystko idealnie komponuje się w krajobraz Beskidu Niskiego

Nieznajowa
Dziś to tylko nazwa na mapie, ledwie widoczna ścieżka wijąca się wśród łąk i zarośli, kilka kamiennych piwnic, które powoli pochłania las. Ale kiedyś była tu wieś – tętniąca życiem, pełna śmiechu dzieci, skrzypiących wozów, zapachu pieczonego chleba.
Leżała w dolinie rzeki Wisłoki, otoczona łagodnymi wzgórzami Beskidu Niskiego. Jej mieszkańcy – Łemkowie – żyli w rytmie natury. Uprawiali ziemię, wypasali bydło, dbali o swoje drewniane chałupy o spadzistych dachach, ozdobione misternie rzeźbionymi belkami. Na wzgórzu stała cerkiew – skromna, ale piękna, z cebulastymi kopułami, które lśniły w słońcu.

Wieś istniała przez wieki, mimo przeciwności losu. Przetrwała wojny, głód, ciężkie zimy, kiedy śnieg odcinał ją od świata na długie tygodnie. Jednak nie przetrwała XX wieku.
Podczas I wojny światowej Beskid Niski stał się areną krwawych walk. Okoliczne wzgórza, były miejscem starć wojsk austro-węgierskich i rosyjskich. Ludzie z Nieznajowej ukrywali się w lasach, a kiedy wrócili – zobaczyli spaloną, zrujnowaną wieś. Odbudowali ją.
Lata mijały, ale prawdziwy koniec przyszedł po II wojnie światowej. Łemkowie, mieszkańcy tych ziem, zostali uznani przez władze komunistyczne za niepewny element. Część wyjechała dobrowolnie na Ukrainę w ramach „repatriacji”, ale wielu wywieziono przymusowo w Akcji „Wisła” w 1947 roku – na ziemie odzyskane na zachodzie Polski.

Z dnia na dzień Nieznajowa opustoszała. Chałupy zaczęły niszczeć, ich dachy zapadały się pod ciężarem deszczu i śniegu. Nikt ich nie naprawiał, bo nie było komu. Cerkiew rozebrano, krzyże przydrożne powoli pochłonął las.
Dziś miejsce po wsi jest ciche i pełne melancholii. Na dawnych łąkach rosną wysokie trawy i drzewa. Można znaleźć kamienne fundamenty, kilka piwnic wkopanych w ziemię. Tylko przydrożne krzyże i zarastający cmentarz przypominają, że kiedyś tu było życie.
Nieznajowa już nie istnieje. Ale jej duch pozostał…

Zamyślona wracam do punktu startu przez kolejne wioski, Bartne, Bodaki, Owczary.

Po drodze nie sposób zatrzymać się obok każdej cerkwi, ale i tak trudno ominąć je obojętnie, bez choćby jednego spojrzenia i chwili refleksji.

Jaki ten dzień był DOBRY🙏
Noc powoli zapada nad Beskidem Niskim. Ostatnie promienie słońca przeciskają się przez korony buków, malując złotem pnie drzew i odbijając się w rosie osiadającej na trawie. Powietrze staje się chłodniejsze, a las zaczyna oddychać swoim własnym, nocnym rytmem.

Zaparkowałam na niewielkiej polanie, nieopodal cmentarza, jednego z tych, które rozsiane są po tych ziemiach jak ciche przypomnienie dawnych dni. Krzyże stoją w równych rzędach, oświetlone nikłym światłem księżyca, który właśnie wyłania się zza gór. Nie ma w tym miejscu grozy, nie ma niepokoju – tylko spokój, głęboki i niczym niezmącony. Nie boję się. Czasem z lasu dobiegają odgłosy – pohukiwanie puchacza, trzask suchych gałęzi pod łapami sarny, która ostrożnie przemierza polanę.
Leżąc wygodnie, czuję jak cisza tego miejsca przenika mnie całkowicie. To uczucie, którego nie da się podrobić – ta niezwykła harmonia, gdy człowiek staje się częścią krajobrazu, zamiast tylko go obserwować.
Za oknem gwiazdy rozsypują się po niebie jak drobne iskry, a delikatny wiatr kołysze konary drzew. Zamykam oczy, a noc otula mnie jak miękki koc. I w tej chwili, w tym miejscu, w sercu Beskidu Niskiego, czuję, że właśnie powinnam być.