A to dlatego, że brakło mi kawy…
Nie przywiązywałam nigdy wagi do pogody w poszczególnych porach roku, po prostu była wiosna, lato, jesień i zima, chodziło się do szkoły, jesień kojarzyła się z początkiem roku szkolnego, zima ze świętami i feriami, natomiast na wiosnę było już z górki do wakacji. Na rowerze jeździło się kiedy było ciepło i tyle. Ale to było 20 lat temu. Aż trudno uwierzyć. Odkąd rower stał się dla mnie czymś więcej niż tylko środkiem transportu do sklepu, czy na boisko, pory roku nabrały większego znaczenia. Podobno mamy najchłodniejszy kwiecień od 1997 roku, jest zimny, wietrzny, pochmurny i mokry.
Z reguły jadąc „gdzieś” tylko wstępnie planuję, uważam że spontaniczne wypady wychodzą najlepiej. Ale kiedy pogoda niepewna warto zainteresować się bardziej. Chodzi mi o planowanie trasy, sprawdzanie opadów, temperatury, wysokości chmur, widzialności, kierunku wiatru, godziny wschodów i zachodów słońca, ilości kilometrów i metrów przewyższeń. Wszystkie czynniki składają się na to, z czym przyjdzie nam się zmierzyć podczas rowerowego dnia, co jest bardzo istotne w czasie górskich tripów, czy dłuższych dystansów.

PRZEBIEG TRASY: ŁAZISKA – PSZCZYNA – SKOCZÓW – USTROŃ – SUSZEC – ŁAZISKA
Mapa
Wiślana Trasa Rowerowa
Wiślana Trasa Rowerowa jest dużym przedsięwzięciem, w które zaangażowane jest kilka województw. Ale skupmy się na na pierwszym etapie w województwie śląskim, który zaczyna się w Wiśle Czarne, a kończy w przysiółku Zamachy niedaleko Pszczyny. Na trasie nie sposób się zgubić, jest jedną z lepiej oznaczonych w okolicy. Oznaczenia są rażąco pomarańczowe z oczywistym znakiem roweru, oraz logiem WTR. Nie przejechałam tego dnia całego odcinka, ale znam go dobrze.

Łaziska Górne
Trasę rozpoczynam w Łaziskach Górnych. To niewielkie miasto otoczone przemysłem dużą rolę dla krajobrazu odgrywają tutaj kominy elektrowni, szyb kopalni oraz hałdy, a to wszystko otoczone lasami i licznymi stawami. Nazywam je Zielonym Miastem w industrialnym klimacie. Nie bez powodu przebiega tu słynny Szlak Zabytków Techniki.

Za plecami zostawiam przemysłowe klimaty, trochę asfaltu na rozgrzewkę i już jestem w lesie.

Puszcza Pszczyńska 14 km
Już po 14 km jazdy przez okoliczne wioski docieram na skraj Lasów Kobiórskich są one zachodnią stroną Lasów Pszczyńskich, które ciągną się aż po Lasy Raciborskie. Także jest tego sporo. Dawniej, za czasów panowania książąt pszczyńskich do tego obszaru należały też Lasy Panewnickie.

Po tutejszych lasach można sobie zorganizować całkiem niezłą wycieczkę, nie wyjeżdżając właściwie cały dzień do cywilizacji – dlatego często tu bywam. Większość dróg jest gruntowych, liczne szutrówki, albo ażury. Można rzec: teren idealny na pokręcenie się po prostu po lesie na góralu, gravelu czy z buta.

Czosnek niedźwiedzi
Jak każdego roku w kwietniu las aż kipi od czosnku niedźwiedziego. Są miejsca dobrze znane o których „wszyscy” wiedzą, są też takie o których mało kto wie, ale zostawię tę informację dla siebie, aby i tam czosnek nie został zadeptany.

Gdzie nie spojrzysz czosnek, czosnek, czosnek

…. jeszcze więcej czosnku.

Wkrótce następuje krótka przerwa, leśnego krajobrazu. Na rozwidleniu szlaków tuż obok mostka, wskakuję na czerwony szlak rowerowy, który prowadzi, aż do zapory w Goczałkowicach.
Piasek 25 km
Po czosnkowej aromaterapii ruszam dalej. Na 25 km mój brzuch domaga się drugiego śniadania. Jeśli lubisz robić przerwy w miejscach typu „wiata przystankowa” w Piasku jest nawet fajnie usytuowana, trzeba odbić kilkadziesiąt metrów z trasy. Wiata jest solidnie zadaszona na wypadek deszczu jest też miejsce na ognisko, gdyby się tak odpoczynek nieco się przedłużył.

Z Piasku do Pszczyny prowadzi czerwona ścieżka rowerowa z prawdziwego zdarzenia, są na niej przejścia dla pieszych oraz znaki poziome jak i pionowe.

Pszczyna 30 km
Docieram na skraj Parku Zamkowego, zapach wiosny unosi się delikatnie w powietrzu. Park Pszczyński jest miejscem licznie odwiedzanym przez spacerowiczów i rowerzystów, czasami bywa tłumnie, gwarnie i wręcz nieprzejezdnie, ale mimo to jakoś lubię to miejsce, szczególnie wiosną, kiedy wszystko zaczyna pięknie kwitnąć, a mobilne kawiarnie parzyć kawę.

Na dzień dobry: cała ściółka porośnięta białymi kwiatami.

Nie znam się zbytnio na kwiatach, ale dzięki cudownej aplikacji „google obiektyw” wiem, że to zwilec gajowy.

Zamek w Pszczynie swą historią sięga XV wieku, był przebudowywany kilka razy, neobarokowego kształtu nabrał w 1876 roku i taki pozostał do dziś. Obecnie Zamek, jak i wszystko co dookoła tworzy potężne tzw. Muzeum Zamkowe w Pszczynie. Jako dziecko kilka razy było mi dane zwiedzić ten najcenniejszy zabytek architektury rezydencjonalnej w Polsce. W głowie jednak najbardziej zostały mi potężne świecowe żyrandole oraz fakt, że przed wejściem trzeba było ubrać kapcie wielorazowego użytku o 3 numery za duże. Zdecydowanie polecam odwiedzić to miejsce, bo jest na czym oko zawiesić zarówno na zewnątrz jak i w środku, warto też zapoznać się z arystokratyczną historią.

Jak to zwykle bywa, w okolicy zamku nie może zabraknąć również Stajni Książęcych.

Rozjazdy
Tuż obok stajni jest skrzyżowanie szlaków rowerowych, przebiega tędy EuroVelo (R4), nazywany szlakiem Europy Centralnej, przebiega przez 6 państw i ma 4000km. W Polsce łączy ze sobą Chałupki i Kraków – 182 km. Ja jednak nadal trzymam się czerwonego w stronę Goczałkowic.

Dalej jadę parkową Aleją Jana Henryka XI mijam zagrodę Żubrów, która również znajduje się na terenie parku.
Goczałkowice – zapora 37 km
Tuż po wyjeździe z parku, do samej zapory prowadzi szeroki chodnik pieszo rowerowy z widokiem na Beskid Śląski.

Przejazd przez zaporę zwykle przypomina slalom między pieszymi i rolkarzami, więc lepiej uważać aby nie zrobić turystycznego karambolu.

Widoki z zapory są bardzo urokliwe, z jednej strony hektolitry wody w Zbiorniku Goczałkowickim, z drugiej zaś kompleks stawów hodowlanych porośniętych tatarakiem nad którymi wyłaniają się beskidzkie cienie.

Na końcu zapory wjeżdżam do lasu na Wiślaną Trasę Rowerową. Spodziewałam się dużej ilości błota, jak to zwykle bywa na tym odcinku, ale okazało się całkiem przyzwoicie.
Czarnolesie PKP 40 km
W okolicach stacji kolejowej Czarnolesie, trzeba dosyć spory kawałek nadrobić, aby objechać torowisko. Spryt i lenistwo nie zna granic, dlatego przez kilka torowisk jest wydeptana ścieżka, którą można dostać się na drugą stronę. Oczywiście zalecam trzymać się ścieżki rowerowej, która poprowadzona jest zgodnie z przepisami ruchu, natomiast leniuchów ostrzegam, wybierając ścieżkę przez tory, oczy trzeba mieć dookoła głowy – „strzeż się pociągu”. No dobra ja wybrałam opcję nielegalną. Jest też trzecia opcja, (dowiedziałam się po publikacji wpisu, poinformował mnie jeden z czytelników) przed torami należy skręcić w lewo, po 80 metrach jest tunel, którym przejeżdża się pod torowiskiem.

Na otwartych przestrzeniach wiatr daje się we znaki, jednak w lesie jest ciepło. Robię krótką przerwę na zmianę garderoby.

W okolicy Zaborza zbaczam z WTR, rozpoczyna się dosyć długi odcinek asfaltowy, ale nie są to ruchliwe drogi, bardziej leśne, wiejskie w otoczeniu licznych stawów hodowlanych.

Po drodze nie brakuje również miejsc na uzupełnienie zapasów wody i jedzenia.

Kiczyce 55 km
W Kiczycach, tuż za oczyszczalnią ścieków wjeżdżam na prawobrzeżną ścieżkę wzdłuż Wisły

W Skoczowie zielonym mostem przejeżdżam na drugą stronę i znów jestem na Wiślanej Trasie Rowerowej.

Lubię mosty łączące dwa brzegi rzeki. Nie potrafię racjonalnie wytłumaczyć dlaczego, mają w sobie jakąś magię. Mimo, że nie przepadam za dużymi miastami, to np. Budapeszt, czy Wrocław skradły moje serce właśnie dzięki mostom.

Na kolejnym znów przejeżdżam na drugą stronę.

Harbutowice – wodospad 62 km
Wreszcie przyszła pora na obiad, czyli kolejną porcję suszonych owoców i czekoladę.

Miejsce nie jest przypadkowe, ten wodospad niesie ze sobą kupę wspomnień, związanych z letnimi kąpielami, wygłupami i totalną beztroską. Kiedyś wydawał się większy.

Zdecydowanie bardziej polecam TEN brzeg rzeki. Zaraz zaraz jak to jest z tym prawym i lewym brzegiem? Który jest prawy, a który lewy?

Tak na chłopski rozum najlepiej brzeg chyba określić płynąc kajakiem zgodnie z prądem rzeki, wtedy po prawej mamy prawy brzeg, a po lewej lewy i tyle. (Tak to wygląda w mojej opinii). W każdym razie polecam bardziej prawy brzeg, ponieważ jest bardziej naturalny.

Docieram do kolejnego mostu i znów przejeżdżam na drugą stronę, a co…?

Ustroń 67 km
W Ustroniu jak to w Ustroniu. Turyści spacerowicze, zapach gofrów i grilla, w takich momentach mam wrażenie, że światowa pandemia wcale nie istnieje. Chwilę odpoczywam na trawie, gapiąc się na wodę i góry.

Jeszcze kawa, bo po to tu przyjechałam i w drogę.

Powrót
Jako że dziś wiatr wieje z południa powrót zapowiada się bardzo przyjemnie.

Do mostu w Skoczowie wracam tą samą drogą. Ostatnie spojrzenie na Beskidy prawie odbijające się w tafli wody.

Ochaby Wielkie 85 km
W okolicach Ochabów Wisła nie wygląda już tak bajecznie, brzegi porośnięte bujną roślinnością, w którą jak ryby w sieć łapią się śmieci.

W okolicach wsi Drogomyśl odbijam od brzegu Wisły, zgodnie z WTR. Teraz trasa prowadzi naprzemiennie przez pola, łąki i wioski. Lubię ten odcinek, szczególnie latem, kiedy wzrastają zboża, a rzepak swą żółcią idealnie wpasowuje się w nizinny krajobraz.

Strumień 94 km
Strumień to niewielkie miasteczko o zabytkowym charakterze. Posiada wszystko co takowe miasto winno posiadać, jest rynek (centralny plac miejscowości), kościół (w stylu barokowym), ratusz (w stylu rokokowym), kamieniczki mieszczańskie (również barokowe) oraz zamek (trochę podniszczony). Całość tworzy bardzo miłą dla oka kompozycję.

Ze Strumienia, w stronę Studzionki znów pola i lasy, jak dobrze że wiatr wieje w plecy. Tutaj też kończę swój odcinek Wiślanej Trasy Rowerowej, która skręca w stronę Zapory Goczałkowickiej (ale tam już dziś byłam).

Studzionka 100 km
Na rozległych polach, w okolicach Studzionki jest taki ostatni moment podglądu na Beskidy.

Rozpoczyna się też dłuższy fragment asfaltu, lecz bardzo urokliwy, po drodze stawy porośnięte starymi kasztanowcami, to moje drugie ulubione (zaraz po bukach) drzewa.

Kerunek jazdy nieco się zmienia, a wiatr się wzmaga, dlatego na ostatnim odcinku otwartej przestrzeni, walczę z lewobocznymi powiewami.

Suszec 110 km
Suszec słynie głównie ze znajdującej się tutaj Kopalni Węgla Kamiennego „Krupiński” oraz jednej z ładniejszych hałd w okolicy. Przypomina powierzchnię innej planety. Zdjęcia znajdziesz TU. W Żabce szybkie zakupy.

Ostatnia dawka kalorii.

Moją restauracją stała się ławka w centrum Suszca na placyku św. Jana.

Nachylenie zaczyna nieco wzrastać, a to znak, że jestem już niedaleko. Łaziska Górne jak nazwa wskazuje mają to do siebie, że położone są 336 m n.p.m. niezależnie skąd wracam, zawsze na koniec czeka mnie podjazd. Tak na dobitkę, żeby życie nie było zbyt proste.

Ostatnie asfalty w promieniach zachodzącego słońca.

Łaziska Górne 128 km
Zza zakrętu wyłaniają się Łaziskie kominy. Kiedy mój dziadek sprowadził się na Śląsk, nie znał dobrze terenu, a wiadomo, kiedyś nie było nawigacji i wielu dróg, a z map mało kto korzystał – jeździło się na czuja. Dlatego kiedy zgubił gdzieś drogę mawiał: ” jechałem na kominy” i wracał szczęśliwie do domu. Mimo że lata podróży uzmysłowiły mi, że dom nie jest miejscem lecz stanem, to podobnie jak dziadek skądkolwiek wracam, z gór, z nad morza, z Austrii czy Azji, widok Łaziskich kominów, oznacza, że jednak jestem w DOMU.

Podsumowanie
- Stopień trudności: trasa sama w sobie jest łatwa, jedynie długi czas spędzony w siodełku może okazać się dyskomfortem
- Dystans: 128 km
- Przewyższenia: 444 m up (przy takim dystansie określam jako płasko)
- Czas: taka wycieczka slow ride na cały dzień
- Oznaczenia szlaków: 10/10 tyczy się to odcinka od Piasku do Suszca, dalej lepiej mieć mapę