Sentymentalne Górki Wielkie
Kiedy tylko nadszedł ten wyczekiwany dzień – 20 Kwietnia, który nie oznaczał nic innego jak oficjalne otwarcie lasów – Ruszyłam. Prosto przed siebie, ku leśno – górskiej wolności. Bez stresów i bez obaw o ukaranie za niewinność.
Dlaczego wystartowałam z Górek Wielkich? Wiążę z tym miejscem bardzo miłe wspomnienia z lat, kiedy miałam 140 cm wzrostu, kiedy spływ dmuchanym materacem po Brennicy, był największą wakacyjną przygodą, a „upieczenie” tortu z zaprawy murarskiej, w polewie z kultowego mydła FA nie było symptomem dziwactwa.
Były to czasy, gdy dwójka dzieci spędzających cały dzień w rzece – bez opieki, nie była przejawem nieodpowiedzialności i budzeniem kontrowersji społecznej. Po prostu było to dawno. I właśnie tyle czasu tam nie byłam. Dużo się pozmieniało, ale znalazłam też miejsca, które wyglądają dokładnie tak samo.
Brennica
Brennica – jedna z głównych rzek Beskidu Śląskiego i pierwszy prawobrzeżny dopływ Wisły. Na prawie całej jej długości są liczne „wodospadziki”, które w lecie można traktować jako jacuzzi.
Z Górek Wielkich jechałam wzdłuż ww. rzeki. Ścieżka bardzo przyjemna w towarzystwie kojącego szumu płynącej wody i widoku na zbliżające się góry. Drobnym szczegółem, nie pasującym do tej idylli, są poboczne śmieci wyłaniające się z trawy.
Brenna
Kiedy ścieżka się skończyła przyszła pora na asfalt w kierunku żółtego szlaku. Oczywiście po drodze nie umknęło mej uwadze duże zagęszczenie słupków U-12c. Matko! Nie kumam dlaczego gminy wydają taką kasę na stawianie tych biało – czerwonych „ozdób”. Jest tyle innych możliwości.
Początkowo żółty szlak to 2,8 km przyjemnego leśnego asfaltu między drzewami.
Kwiaty
Roślinność wybudzona z zimowego letargu ma taki rześki zielony kolor, przyjemny dla oka. Bardzo mnie uspokaja i pozwala przez chwilę się wyłączyć.
Kolejny etap żółtego szlaku to droga utwardzona, z miejscowym wypychem, ze względu na zbyt duże nachylenie nie podołałam. Ale za to zrobiłam foty wiosennych kwiatów.
Nie jestem botanikiem, ani specjalnie nie interesuję się nazewnictwem poszczególnych roślin, ale lubię kwiaty (tzn. nie te z kwiaciarni). Dlatego nie będę posługiwać się specjalistycznymi nazwami po łacinie.
Po drodze było ich mnóstwo i nie mogłam przejść / przejechać koło nich obojętnie.
To jest żółty kwiatek.
A to fioletowy.
Nie zabrakło też rozwijających się pączków na drzewach.
Dojechałam do przełęczy Karkoszczonka. Pierońsko wiało, dlatego szybka fota i dalej. Kierunek – Siodło pod Klimczokiem.
Do Siodła pod Klimczokiem
Na przełęczy Karkoszczonka odbiłam w „równoległą” drogę prowadzącą do zielonego szlaku. Wybrałam ten kierunek, ponieważ, kiedyś pokusiłam się na czerwony, który był wielkim błędem tzn. wymagającym, długotrwałym wypychem.
W przeciwieństwie do czerwonego szlaku, wybrana opcja okazała się być przyjemnym szutrem z ładnymi widokami.
Na zielonym szlaku znalazło się nawet miejsce na uzupełnienie zapasów wody.
Lubię smak wody z górskich „potoków”, oczywiście jeśli woda jest zimna. Zbyt długo przewożona w bidonie już tak cudownie nie smakuje.
Na skrzyżowaniu – Na pięciu drogach obrałam szlak niebieski. Zapowiadał się całkiem nieźle. Czyli kontynuacja spokojnej jazdy po szerokiej trasie.
W połowie podjazdu rozpoczyna się pierwszy rozległy viewpoint.
Po kilkunastu metrach prócz pięknego widoku, zaczyna mi „towarzyszyć” również wypych, krótki, bo krótki, ale wypych – dawno nie było.
Tuż przed samym Siodłem pod Klimczokiem, grupa kibiców mojego podjazdu sadziła młode iglaczki.
Schronisko Pod Klimczokiem zawsze wygląda tak samo – klasyk. Nie jestem w stanie policzyć ile razy tutaj byłam. Niestety opcja wzmocnienia kawą nie wchodziła w grę z wiadomych względów. Korona – czasy.
Za schroniskiem skręciłam w lewo na niebieski szlak. Nieco kamienisty i początkowo stromy, ale mój czołg znakomicie sobie poradził.
Po drodze napotkałam pozostałości po zimie. Udało się przejechać tym wąskim paskiem po lewej – bez śniegu, ale skutkowało to oberwaniem kilka razy gałęzią po twarzy.
Byłam już mega głodna, więc nie szukałam idealnego miejsca, tylko rozbiłam obozowisko na szlaku. W górach są takie pustki, że raczej nikomu nie zawadzałam.
Tradycyjnie już – zielony koktajl mocy w fioletowej butelce. Zapewniam, że koktajl jest zielony.
Brawa dla tej pani cz. 1
Niebieski szlak przerodził się wkrótce w szeroką autostradę z nieco głębokim szutrem. Pełna energii mogłam już pędzić w dół na złotym demonie. Tak też się stało. Tylko, w pewnym momencie przeoczyłam znak niebieskiego szlaku i zjechałam nie tam gdzie chciałam.
Dlatego, byłam zmuszona na tył zwrot. Jak wspomniałam, był to taki głębszy szuter – fajny do jazdy w dół. Nie przypuszczałam, że za chwilę będę musiała cisnąć z powrotem. Ale nie było aż tak źle.
Dotarłam zasapana do przeoczonego wcześniej rozjazdu i kontynuowałam niebieski szlak. Dalej na rozjeździe Bystra Krakowska, szlakiem czerwonym jechałam w dół. Były momenty bardziej kamieniste z dużym nachyleniem, wymagające wychylenia tyłka trochę bardziej za siodełko.
Oczywiście przeszkody.
Szlak kończy się sielankowym widokiem górskiej mieściny.
Kolejnym punktem mojej wycieczki był Kołowrót. Skróciłam trochę trasę i nie pojechałam dalej czerwonym szlakiem tyko drogą pożarową nr 4. Bardzo przyjemna w większości przejezdna.
Oprócz końcowego momentu wypychu. Na zdjęciu nie widać, ale tam było naprawdę stromo.
Po drodze widziałam jak chłopaki z Enduro Trails zasuwają z naprawą tras. Liczę, że wkrótce będzie otwarcie.
Kołowrót był mniej więcej połową zaplanowanej trasy.
Chwilę oddechu na ławce natural – z widokiem na aglomerację
Na Przełęczy Kołowrót schematyczna fota roweru, opartego o drogowskaz w trochę innym wydaniu.
Teraz celem był Klimczok przez Szyndzielnię. Okolice Szyndzielni są mi „dobrze” znane, więc po co patrzeć na mapę. Przecież znam drogę – oczywiste.
Tak, mam skarpety w pandy, a w jednorożce zakładam na specjalne okazje.
Kiedy widzę jakieś duże kamienie, bądź powalone drzewa, zawsze ciągnie mnie, żeby na nie wchodzić. Nie wiem czy to jest jakiś odchył od normy społecznej. Ale w sumie, każdy ma swoje jazdy.
Brawa dla tej pani cz. 2
Jak wspominałam wyżej, okolice Szyndzielni znam „dobrze” i nie spojrzałam na mapę. Przypadkiem przeoczyłam odbicie w kierunku Szyndzielni, ale już mi się nie chciało wracać. Przynajmniej po drodze znalazłam ciekawy obiekt. Nie wiem do czego służyła ta chatka, ale wygląda trochę jak z horroru.
Zdjęcie z cyklu „Halo! Książe gdzie jesteś? Czekam tu na ciebie” – a księcia wciąż nie było…
Wypych na Klimczok
Miał być żółty szlak od Szyndzielni, ale była powtórka niebieskiego, którym wcześniej zjeżdżałam za schroniskiem pod Klimczokiem (ten ze śniegiem). Dlatego nieunikniony był wypych. Zastanawiam się czy kiedyś dam radę wjechać w całości ten podjazd.
Mimo „otwarcia lasów” nie było tłumów. Właściwie prócz mnie były może trzy osoby. Sztampowa panorama z Klimczoka.
Właśnie od tego momentu zaczyna się zabawa. Z Klimczoka obieram kierunek na Błatnią, ulubionym żółtym szlakiem. Można się nieźle rozhulać. Po drodze przejeżdżam przez Trzy Kopce i Stołów.
Uwaga! Po drodze trzeba jednak uważać, aby nie zaliczyć gleby. Widok może powalić nie jednego wytrawnego, górskiego jeźdźca. Tym bardziej w porze zachodzącego słońca.
Viewpoint na Błatniej
Fota – klasyk.
I oczywiście wyczekiwany viewpoint. Cały dzień jechałam właśnie po to, żeby usiąść na 5 minut na Błatniej i nachapać się widokiem, w promieniach zachodzącego słońca.
Dlaczego ciągle używam określenia viewpoint? Tak zostało mi w głowie, po wizycie w Azji. Kiedy na każdym kroku widniały tabliczki, właśnie z takim napisem. Cała Azja to jeden wielki viewpoint.
Ostatni raz – VIEWPOINT na Błatniej.
Dalej cisnę czerwonym szlakiem przez przez Wielką Cisową, Mały Cisowy i Czupel, miejscami przypomina kamienistą rąbankę, ale mój złoty czołg jest odporny na kamienie wielkości głowy.
W większości czerwony szlak jest bardzo przyjemny i łaskawy dla obręczy.
I po zachodzie
Czekał mnie już ostatni podjazd dzisiejszego dnia – niestety. Muszę chyba zacząć planować dłuższe trasy, mimo że nogi czują już 1900 m przewyższenia, ciągle chcą więcej i więcej – zachłanne.
Zielony szlak na Zebrzydkę to Bukowa aleja. Końcówka podjazdu jak i początek zjazdu z drugiej strony są strome i kamieniste – do ogarnięcia.
Ale potem wygląda to tak: Okolony srebrzystymi Bukami, nieskazitelnie gładki jak aksamit – singiel – w promieniach zachodzącego słońca, otulony złotem jesiennych liści, ulotnych niczym kurz spod kół pędzącego roweru.
Standardowo słońce schowało się za drzewami, ale i tak było piękne.
Idealnie po zachodzie, widokowo dojeżdżam do Górek Wielkich – 51 km w nogach 1989 m przewyższenia (oczywiście według endomondo – używam tej aplikacji, bo ją lubię).
Mapa
W górach musisz wykonać pewien wysiłek bez zapłaty. Jest to mistyka, szukanie czegoś wyjątkowego…
Krzysztof Wielicki
Hej, znajdę gdzieś może slad GPX z tej wyprawy? Kolekcjonuję fajne trasy do zrobienia w tym sezonie. Dzięki 🙂
Cześć. Za chwilkę podeślę:)
Byłbym zainteresowany gpx jeśli to nie problem
Pewnie 🙂 zaraz wysyłam:)