Tęcza bijąca po oczach odcieniami zieleni, pastwiska, złote źdźbła dzikich traw, rozmaite kolory polnych kwiatów, błękit nieba i ponadgryzane jak precel białe chmury. Pieniny Spiskie to cisza, spokój, dzikość, krowy leniwie pasące się na łące, ciepły powiew wiatru. Wszystko razem tylko zaostrza apetyt na wejście w sam środek tego świata.

A tak serio, to region należący do Pienin. Nazywany też jest Hombarkami. Szczyty nie mają jakiś wybitnych wysokości. Najwyższy jest Żar 874 m n.p.m. natomiast całe pasmo ma długość 14 km. Spisz to liczne pagórki w otoczeniu Gorców, Magury Spiskiej i Tatr Bielskich.

Obszar Pienin Spiskich

Nowa Biała
Trasę rozpoczynam w Nowej Białej, to spokojna mała wieś, składająca się zaledwie z dwóch ulic. Samochód zostawiłam na parkingu przy cmentarzu, chyba nikomu tam nie przeszkadzał.

W Nowej Białej, jest wcale nie taki nowy, ale biały kościół św. Katarzyny, dlatego też się tu pojawił.

Cisowa Skała
Kiedy przeglądałam na szybko mapę, moją uwagę przykuła nazwa Cisowa Skała. Właściwie nie wiem dlaczego. Jadę tam zielonym szlakiem, biegnącym przez łąki. To jakaś mekka bocianów. Dawno nie widziałam ich tyle na raz.

Z daleka już widzę mój cel. Skąd nazwa? Na pewno nie od Cisów. Jakoś nie widać tutaj tych drzew. Mniejsza z tym. Skała prezentuje się całkiem przyzwoicie tworząc zachwycający dla oka krajobraz. Szczerze, to nie chciało mi się wdrapywać na szczyt owej skały. Odhaczone.

Wracam z powrotem do Nowej Białej. Zielonym szlakiem obieram cel na Krempachy. Tutaj robię chwilę przerwy. Słońce tak grzeje, że się dosłownie rozpuszczam.

Jadę tym rozgrzanym asfaltem wsłuchując się w dźwięk przyklejającej się do niego opony.

Skała Gęśle
Aż tu nagle po lewej wyłania się specyficzna Skała Gęśle, należąca do grupy Skałek Dursztyńskich.

Ogólnie rzecz biorąc, trasa którą jadę częściowo pokrywa się ze słynną Pętlą Spiską. Którą mam zamiar pyknąć innym razem.

Na końcu drogi kościół. Akurat trafiłam na msze. Pech chciał, że pomyliłam w tym miejscu drogę… Dwukrotnie. Przebijam się gdzieś pomiędzy białymi koszulami i zwiewnymi sukienkami tam i z powrotem.

Znalazłam jednak właściwy tor. Czerwony szlak na górę Żar.

Asfalt wreszcie się skończył, zrobiło się nieco bardziej terenowo, a przede wszystkim drzewa uraczyły mnie odrobiną cienia.

Fajna ścieżka, lekko pod górę, takie podjazdy mogły by być wszędzie.

Jak tylko wysnułam pozytywną myśl o tym szlaku, zza drzew wyłoniła się stromizna. Oczywiście zdjęcia nie oddają nachylenia, tak jak i przestrzeni. Więc uwierz na słowo. Jeszcze gdyby było więcej kamieni lub korzeni, aby mieć się o co zaprzeć, ale nie. Gładko jak na zjeżdżalni w aquaparku. Robisz krok i zsuwasz się na suchej ziemi, a rower ciągnie cię w dół. Ciężki wypych, aczkolwiek wykonalny.

Dopycham rower na górę, siadam, w głowie myśl „na co mi to”. Dawno nie byłam tak zajechana. Wepchanie po tej stromiźnie 15 kilogramowego kloca nie było niczym przyjemnym.

Dopiero po 10 minutach odwracam się i patrzę na widok, który chyba ma być nagrodą. Piękny, lecz ja nadal zdycham.

Zbieram się w końcu do kupy. Siadam na rower i jadę po łagodnym grzbiecie na Żar.

Po drodze nie brakuje atrakcji w postaci powalonych drzew. Nie robi to już na mnie żadnego wrażenia.

I ta głęboka dziura.

Jest to wlot szybu do jaskini. Podobno gdzieś na zboczu jest wejście. Nie widziałam, żeby ta dziura figurowała na jakiejś mapie.

Tuż obok dziury znajduję fajną miejscówkę na chwilę kontemplacji. Właściwie to nigdzie mi się nie spieszy, więc dlaczego by jeszcze chwilę nie posiedzieć.

Żar 883 m n.p.m.
Szczyt jest porośnięty drzewami, dlatego w tym miejscu wieża widokowa, a właściwie to wieżyczka jest całkiem dobrym pomysłem.

O dziwo nie jestem jedyną osobą, która postanowiła dziś zdobyć Żar.

Widok z wieży jest bardzo imponujący. Jezioro Czorszyńskie w całej okazałości na tle Pasma Lubania. Spisz otrzymał moje przebaczenie za wcześniejszy wypych.

Dalsza część czerwonego szlaku to bardzo przyzwoity zjazd, który jeszcze bardziej rekompensuje mi wcześniejsze zmęczenie.

Wyjeżdżam na rozległą łąkę z pięknym widokiem na Tatry. Wiedziałam, że gdzieś tam muszę skręcić na żółty szlak, lecz oznaczenia niestety nie ma.

Dlatego na wyczucie, środkiem zielonego dywanu jadę w kierunku Tatr. Nadal nigdzie nie widać oznaczeń, ale wg mapy jestem na dobrej drodze. Po jakimś czasie jednak znajduję żółty znaczek.

Łapsze Niżne
Szlak zaprowadził mnie do do wioski Łapsze Niżne. Taka ciekawostka dla lubiących zwiedzanie – na obszarze Spiszu i okolicznych rejonów można wybrać się na wycieczkę Szlakiem Gotyckim, który obfituje w podhalańskie kościoły drewniane, okazałe, murowane budowle oraz magnackie i szlacheckie siedziby.

Ja jednak rezygnuję ze zwiedzania i szybko uciekam dalej, żółtym szlakiem, w kierunku Łapszanki.

Widoki są piękne, lecz żar bijący z nieba powoduje, że pot dosłownie zalewa mi oczy.

Robię przerwę przy pierwszym lepszym drzewie, które daje trochę cienia.

Dalsza część szlaku, to spacer, przez gałęźcie, zanurzone w błocie. Ale przynajmniej w tym miejscu panuje przyjemny, wilgotny mikroklimat.

Przełęcz Pod Holowcem 988 m n.p.m.
Wyjeżdżam z lasu wprost na przepiękną panoramę na Tatry Bielskie. I jak tu się nie zakochać w Spiszu.

Tutaj zmieniam kolor szlaku na niebieski, który ma doprowadzić mnie do Nowej Białej.

Przełęcz nad Łapszanką 937 m n.p.m.
Docieram do bardzo charakterystycznego miejsca. Przełęcz nad Łapszanką, to węzeł szlaków: pieszy, rowerowy i Transbeskidzki Szlak Konny, kapliczka oraz przepiękny viewpoint na Tatry Bielskie.

Spędziłam tam trochę czasu, ładując mentalne akumulatory. Właśnie wtedy wymyśliłam trasę kolejnego bikepacking’owego tripa przez Magurę Spiską. Patrz TUTAJ.

Lubię zwierzęta kopytne, lecz po ostatniej akcji stanięcia twarzą twarz z bykiem, moje zaufanie zostało trochę nadszarpnięte. Jednak nie potrafię się powstrzymać. Stoję w bezruchu i patrzę w te piękne, głębokie oczy wypełnione tajemnicą. Mam wrażenie, że wie o czym myślę, wie co zaraz zrobię, a ja nie wiem o nim nic. Szczerze mówiąc jest to bardzo intrygujące.

Byk jednak pozwala mi przejechać. Lecz czułam jak odprowadza mnie wzrokiem, póki nie zniknę mu z pola widzenia.

(…) fantazja
Dalsza część szlaku to po prostu slow ride przez bajkowy las, w którym brakuje tylko nory królika, Królowej Kier i Szalonego Kapelusznika.

Nawet ten pensjonat wkomponował się w Krainę Czarów.

Krótki podjazd i znów znalazłam się na kolejnym viewpoin’cie. Góry, drzewa, niebo, słońce i wolna od trosk głowa. Czy tak na prawdę, jest coś więcej potrzebne…?

Niebieski szlak, prócz całej w/w magii obfituje również w fantazyjne niespodzianki, ale to tylko dopełnienie do całokształtu Spiszu.

Szeroką szutrówką zjeżdżam w dół z prędkością światła, aby znów przejść na drugą stronę lustra. Kiedyś niestety trzeba.

Przejeżdżam przez most nad rzeką Białką. Jest to obszar Rezerwatu Przełom Białki.

Końcówka niebieskiego szlaku, to już niestety asfalt. Ale przynajmniej zobaczyłam okoliczne wioski. Muszę powiedzieć, że to całkiem fajne weekendowe miejscówki. Znowu kolejne miejsca do zapisania w notesie.

Podsumowanie
Trasa jest prosta. Oczywiście nie licząc wypychu na początku czerwonego szlaku. Serio jest mega ciężki.
Na terenie Pienin Spiskich widoki rozpieszczają, warto zostać tu trochę dłużej.
Najlepsze miejsce widokowe, to zdecydowanie Przełęcz nad Łapszanką.
Mój rower to przerost formy nad treścią na tej trasie. Jest dużo szutrów i asfaltów.
Przyszłość nie jest nam do niczego potrzebna. W chwili obecnej mamy wszystko, czego nam trzeba.
Thich Nhat Hanh
Jak zawsze czytało się super👌 gratuluję pozytywnego podejścia do zycia😉
Dziękuję staram się:) Najważniejsze to myśleć pozytywnie😀
Jak zwykle zaje fajnie🤗🚲
Dziękuję 🙂