Boję się, boję się, że nie odczuwam już strachu. Noc w górach jest pełna dźwięków. Wcześniej wydawały mi się one groźne – każdy szmer, trzask gałęzi czy podmuch wiatru przyprawiał mnie o dreszcz. Teraz, kiedy zamykam drzwi „mojego „kampera” i układam się do snu, te same odgłosy działają na mnie jak kołysanka. Kiedyś bałam się samotnych nocy w odludnych miejscach, ciemnych lasów, bezkresnych pustkowi. Myślałam o tym, co może się czaić w mroku, jakie oczy mogą mnie obserwować zza drzew. Strach był towarzyszem moich pierwszych podróży.
Ale im dłużej i częściej jestem w drodze, tym mniej go odczuwam. Nauczyłam się słuchać nocy. Szmery, które kiedyś przypominały mi zagrożeniu, dziś uspokajają. Góry, które zdawały się pełne tajemnic, stały się miejscem, gdzie czuję się wolna i bezpieczna. Wiem, że wokół nie ma żywej duszy. Jestem tu sama, ale nigdy nie czuję się samotna.
Czy to dziwne? Może. Może strach jest czymś, czego można się oduczyć, czymś, co z czasem blednie i traci swoją moc. A może to właśnie podróżowanie sprawia, że człowiek zaczyna ufać światu, zamiast się go bać.

W sercu Włoch, gdzie regiony Marche i Umbria splatają się w harmonijnym uścisku, wznoszą się majestatyczne Góry Sybillińskie. Te tajemnicze szczyty widziałam kiedyś w jakimś programie przyrodniczym. To właśnie wtedy, powiedziałam sobie, że tam pojadę. To było jakieś 6 lat temu.
Najwyższy z tych szczytów, Monte Vettore, dumnie sięga 2476 metrów nad poziomem morza. Na jego zboczach, niczym ukryty klejnot, lśni jezioro Lago di Pilato. Według pradawnych opowieści, to właśnie tutaj miały miejsce tajemnicze rytuały alchemiczne. Mówi się, że wody jeziora potrafią przybrać krwistoczerwoną barwę, dodając miejscu jeszcze więcej magii.
Góry Sibilini
Jednak to nie jedyna tajemnica tych gór. Legenda głosi, że w pobliżu szczytu Monte Sibilla, na wysokości około 2150 metrów, znajduje się grota prowadząca do podziemnego królestwa prorokini Sybilli. Ta potężna wróżka, znawczyni astronomii i medycyny, otoczona była przez wróżki, które nocami opuszczały górskie schronienie, by nauczać miejscowe kobiety sztuki tkania i przędzenia oraz spotykać się z młodymi pasterzami. Jednak musiały wracać przed świtem, by nie zostać wykluczone z magicznego królestwa. Ślady ich obecności, takie jak tajemnicze warkocze w grzywach pasących się koni, do dziś są zagadką.
Przejechana trasa
Kawałka brakuje, bo zapomniałam włączyć śledzenia, ale nie trudno rozkminić gdzie:)
Fiastra
Trochę o miejscowości Fiastra. Jej historia sięga czasów prehistorycznych, o czym świadczą liczne znaleziska archeologiczne, takie jak urny, monety czy terakotowe figurki, dowodzące obecności człowieka już w neolicie. W 1955 roku, w dolinie rzeki Fiastrone, utworzono sztuczne jezioro Lago di Fiastra. Jego krystalicznie czyste wody stały się miejscem rekreacji. Nad jeziorem górują imponujące formacje skalne zwane Lame Rosse. Te czerwone skały, ukształtowane przez erozję, tworzą surrealistyczny krajobraz przypominający powierzchnię Marsa.

To właśniu tu, we Fiastrze rozpoczynam przepiękną trasę w górach Sibillini.

Nawet chmury wydają się tu być jakieś takie magiczne.

Początkowo długi podjazd krętą szutrową drogą, wiatr wieje niemiłosiernie, dosłownie przeszywa mnie na wylot, czuję go w każdej części mojego ciała, zupełnie jakby chciał zrobić ze mnie sito.

Jednak kiedy droga zawija za Monte val di Fibbia, czuję się zaopiekowana, zupełnie jakby ta wielka góra chroniła mnie przed bezlitosnymi powiewami.

Nagle nastała cisza, dudnienie i szumy ustały ustępując głębokiej bezdźwięczności, zupełnie jakby świat na chwilę wstrzymał oddech. Rozglądam się dookoła, szczypię w rękę, by sprawdzić czy to aby nie jest sen. W takiej ciszy to miejsce nabrało jeszcze więcej magii i surrealizmu.

Po drodze mijam kilka chatek, są to raczej chaty pasterskie, można też tutaj przenocować.

Przed ostatnim podjazdem pojawiają się pierwsze oznaczenia rowerowe, jest ich tutaj niewiele, lepiej zapoznać się z mapą wcześniej.

Wjeżdżam w serce gór Sibillini, gdzie zielone wzgórza falują jak zamarznięte w ruchu fale. Powietrze jest rześkie, a ziemia pachnie wilgocią. Koła roweru suną po wąskiej, wijącej się drodze, a ja czuję, jak to wszystko mnie pochłania.

Mgła
Z każdym przejechanym metrem wszystko wokół się zmienia. Spod opon unosi się cichy szelest żwiru, a wiatr niesie w sobie coś dziwnie nieuchwytnego. Mgła najpierw delikatnie oplata trawy i krzewy, jakby bawiła się ich liśćmi, ale z każdą chwilą robi się coraz gęstsza.

Widoczność spada, krajobraz staje się rozmytym obrazem pozbawionym wyraźnych konturów. Zieleń traci swój blask, wypłowiałe barwy stapiają się w jedną bezkształtną masę. Drzewa, jeszcze przed chwilą wyraźne teraz wydają się cieniste, jakby wyłaniały się z innego wymiaru.

Jadę dalej, choć wokół panuje coraz większa cisza. Gdzieś w oddali słychać stłumiony dźwięk dzwonków pasących się owiec, ale brzmi on, jakby dochodził z odległego snu. W głowie zaczyna kłębić się myśl – czy to tylko zwykła chmura, czy coś więcej? Czy to nieodłączny element tej krainy, czy może zasłona, za którą kryje się coś nieznanego? Nagle czuję dreszcz. Niebo jest już niewidoczne, a świat wokół przybrał barwy czerni i szarości. Droga pod kołami staje się niepewna, jakby prowadziła donikąd. Mrok nie jest naturalny – to coś, co zdaje się pulsować, zbliżać.

Zatrzymuję się i przez moment wstrzymuję oddech. Jestem sama, otoczona przez biel, która zdaje się oddychać razem ze mną. Mgła zagęszcza się jeszcze bardziej, staje się niemal namacalna. Wydaje mi się, że coś w niej drga, przesuwa się… Czy to tylko wyobraźnia, czy może w tych górach kryją się tajemnice starsze niż czas?
Osuwisko
Patrzę na mapę, a potem na rozwidlenie przede mną. Znalazłam skrót, który mógłby skrócić moją trasę, ale gdy dojeżdżam bliżej, zauważam tabliczkę: „Closed”. Tego mi jeszcze brakowało…. Nie mam ochoty zawracać. Droga wygląda na przejezdną – przynajmniej na pierwszy rzut oka.

Zdecydowanym ruchem kieruję rower w dół. Początkowo ścieżka jest szeroka, choć mgła wciąż spowija krajobraz, tłumiąc kolory i dźwięki. Wystarczyło jednak kilka zakrętów, by droga zaczęła się zwężać. Kamienie pojawiają się coraz częściej, najpierw pojedyncze głazy, potem tworzą rozsypane rumowisko. W końcu widzę, dlaczego zamknięto tę trasę. Osuwisko. Ziemia jest jeszcze ciemna, świeżo naruszona, jakby ktoś dopiero co rozgrzebał ją gołymi rękami. Wielkie głazy blokują większą część ścieżki, a z odsłoniętych korzeni drzew zwisa wilgotna ziemia. To musiało wydarzyć się niedawno.
Rozsądek podpowiada, by zawrócić, ale adrenalina pcha mnie naprzód. Przeciskam się przez węższy fragment, omijam kolejne przeszkody. Mimo trudności przyspieszam, czuję, jak serce wali w piersi. Gdybym tylko mogła zamknąć oczy, choć na sekundę, na chwilę zapomnieć o tej mgle, o tym, że ziemia pod kołami może osunąć się w każdej chwili…
Nagle kamienie pod kołami ustępują, a ja wpadam na lepszy odcinek trasy. Czuję ulgę. Jeszcze kilka zakrętów, jeszcze trochę…
Mgła rzednie, a przede mną pojawia się widok na jezioro. Woda, spokojna i nieruchoma, odbija światło dnia. Przez moment stoję bez ruchu, łapiąc oddech.

Na noc zostaję w tym samym miejscu, mam tu jeszczę trochę rzeczy do zobaczenia.

Jaki ten dzień był DOBRY🙏
Jak zawsze wypas ♥️
Dziękuję bardzo:). Niebawem będzie też w wersji do odsłuchu;)