Rejony Jury Krakowsko-Częstochowskiej najlepiej prezentują się jesienią. Dlatego chętnie wracam tam na przełomie października i listopada. Odcienie szarości wapieni, niesamowicie komponują się z jesiennym wybuchem kolorów.
Obszar Wyżyny Częstochowskiej
Obszar Wyżyny Częstochowskiej to północna część Wyżyny Krakowsko-Częstochowskiej. Kawałek obejmuje także słynny Park Krajobrazowy Orlich Gniazd. W tej części jeszcze nie byłam, dlatego poznanie czegoś nowego przywiodło mnie tu w którąś niedzielę.
Żarki
Trasę rozpoczynam w Żarkach. Jest to jedna z trzech miejscowości (poza Ogrodzieńcem i Wolbromem), które znajdują się na terenie Wyżyny Częstochowskiej. Z przyzwyczajenia już, samochód zostawiam pod kościołem jak to w niedzielę przystało. Właściwie od razu wbijam na czerwony szlak rowerowy. Początkowo przyjemny asfalt delikatnie w górę. O dziwo, od niepamiętnych czasów, jadę po otwartej przestrzeni, a wiatr nie wieje mi prosto w pysk.
Czerwony szlak którym jadę, to ten od Orlich Gniazd. Oczywiście jest plan na przejechanie go w całości, ale to w przyszłym roku. Muszę przyznać, że jest bardzo dobrze oznaczony.
Mirów
Dojeżdżam do wioski Mirów, oraz znajdujących się tutaj ruin średniowiecznego zamku. Bardzo chciałam wejść zobaczyć, nie tylko zamek, ale i znajdujące się za nim Mirowskie skały. Mimo tego, że jest wszystko zamknięte, panuje światowa pandemia, nie wolno się gromadzić itd. to bileciarka siedzi w drewnianej budce i pobiera opłaty – tylko gotówka. Pech chciał, że w dobie plastikowych pieniędzy, zasób mojego portfela wynosił 5 zł, a wejście 7.
Obeszłam się smakiem. Dalej pomknęłam przez pola i kawałek lasu.
Bobolice
Dojeżdżam do Bobolic i kolejnego zamku, który tak mnie nie intryguje. Może przez to, że jest aż tak… Odnowiony.
Mimo 5 złotych w kieszeni udaje mi się wejść na ulgowym bilecie.
Wg pozyskanych informacji, został wybudowany przez Kazimierza Wielkiego. Zawsze śmieszą mnie te określenia, że coś zostało wybudowane przez jakąś personę. Czy serio sam Kazimierz Wielki, własnoręcznie taszczył kamienie na budowie?
Wokół zamku jest kilka ciekawych formacji wapiennych, ale nie tyle, co przy zamku w Mirowie.
Podążam dalej czerwonym Szlakiem Zamków przez piaszczyste lasy, wioskę Hucisko i wietrzne pola.
Rzędkowice
Docieram do Rzędkowic, a właściwie do Skał Rzędkowickich – mojego dzisiejszego celu. Zbaczam z czerwonego szlaku rowerowego na pieszy zielony i rozpoczynam zabawę.
Skały Rzędkowickie są jedną z najbardziej charakterystycznych grup skalnych Wyżyny Krakowsko – Częstochowskiej. Mają formę takiego wału, który bardzo dopieszcza doznania wzrokowe.
W rejonie Skał Rzędkowickich spędzam najwięcej czasu, wszystko dokładnie i namacalnie sprawdzam. Do pełni satysfakcji krajobrazu, brakowało mi tylko pierzastych chmur przemieszczających się po niebie.
Tutejsze skały posiadają swoje oryginalne nazwy, z których część nadana została im przez wspinaczy.
Turnia Szefa, Mnich, Turnia Kursantów, Flaszka, Polna Turniczka, Mała Grań, Baszta.
Najbardziej popularne są w środowisku wspinaczkowym, gdzie nie spojrzysz tam postać w kolorowych ubraniach przyklejona do skały.
Tak tam stałam, przyglądałam się i jak w kreskówce nad moją głową zaświeciła się żarówka, a głos małej postaci z rogami wyszeptał do ucha: musisz tego spróbować.
Właściwie cała część szlaku pieszego, którym mknełam między skałami jest przejeżdżalna.
Gdzieś tam zaliczyłam mały wypych. W niektórych miejscach lepiej uważać na wystające ostre skały. Myślę, że najechane z większym impetem, mogłoby się skończyć dosyć poważnym skaleczeniem opony.
Jeśli zdecydujesz się wejść gdzieś wyżej, to najpierw się zastanów czy zejdziesz. Ach ta moja fantazja… Wejść było łatwo, gorzej z zejściem. Tym bardziej, że od kilku dni zmagam się z raną na stopie.
Wracam na rowerowy szlak, który jest też pieszym czerwonym. Przez pachnący wilgocią, mchem i grzybami las, jadę w kierunku kolejnego jurajskiego widowiska.
Góra Zborów
Jak zobaczyłam to miejsce na mapie jakoś mnie zaintrygowało, pod względem ilości skał, a przede wszystkim nazwy. Teraz już wiem dlaczego. Nazwa Zborów wzięła się oczywiście z legendy, według której, na szczycie tejże góry zbierały się okoliczne czarownice, tuż przed odlotem na miotłach na sabat w Górach Świętokrzyskich.
Zbaczam z rowerowego szlaku i rozpoczynam podjazd na górę czarownic.
Można się tutaj dostać szlakiem zielonym, który łączy się z czerwonym.
Z góry rozciąga się panorama na skały Rzędkowickie, jak i zamki które wcześniej mijałam. Ale jakoś tak się zajarałam tym miejscem, że nie zrobiłam żadnego zdjęcia.
Tutejsze skały posiadają jeszcze ciekawsze nazwy niż te Rzędkowickie.
Można tu odnaleźć: Młynarza, Kruka, Wielbłąda, Zakonnicę, Babę, Samotną Dziewicę, Mamę, Tatę, Lalkę, Małego Dziada, Wielkiego Dziada, Buddę, Napoleona. Od koloru do wyboru.
Las porastający Górę Zborów ma w sobie jakąś magię, oprócz moich ulubionych srebrzystych buków, występują tu cudownie pachnące sosny.
Natomiast całość dopełniają liczne białe wapienie porośnięte zielonym mchem, wyłaniające się co kawałek z ziemi niczym grzyby po deszczu.
Czerwony szlak, prócz swej idealności, posiada liczne kamieniste zjazdy, z którymi maxxis rekon race w miarę sobie poradziły.
Zbaczam trochę ze szlaku, na oględziny kolejnych wybujałych skał, które nie widnieją na mapie.
Jadąc dalej, ciągle gdzieś za drzewami pojawiają się kolejne i kolejne jurajskie ślady.
Las
Wyjeżdżam z leśnych szutrów, wprost na leśny asfalt.
Dawno nie jechałam po tak pięknym lesie. Co prawda, wybijających się spod ziemi szarych wapieni tutaj nie ma, ale idealny dywan z mchu, z posypką ze złotych igieł sosny i szyszek walających się gdzieś pomiędzy, tworzył bajkową scenerię, z której nie chciało mi się wyjeżdżać.
Las i jeszcze więcej lasu.
Mimo, że droga pozwala na nabranie znacznej prędkości, wybieram jazdę slow motion, aby jak najdłużej rozkoszować się tym klimatem.
Zaliczam ostatni podjazd dzisiejszego dnia. Ponownie dojeżdżam do Bobolic, lecz nie wracam. Słońce jeszcze wysoko, a Wyżyna Częstochowska jeszcze nie nasyciła mnie swą gościnnością. Jadę w kierunku Niegowej.
Centrum mijam bokiem.
Słońce schodziło już niżej, a liście zaczęły nabierać jeszcze więcej odcieni złota.
Kiedy dojeżdżam do okolic wioski o sugestywnej nazwie Moczydło, mam przeczucie, że idealne leśne drogi pewnie się skończą. Dziwne bym się czuła, gdybym wróciła do domu z czystym rowerem. Zaczęło się głębokie błoto.
Które wkrótce przerodziło się w piasek, skutecznie przyklejajacy się do zebranej wcześniej mazi.
Wyjeżdżam jednak z tych piasków przez zarośniętą ścieżkę zaoraną przez dziki szukające robaków, ponownie na czerwony Szlak Zamkowy.
Zza zakrętu wyłoniła się dosyć pokaźna skała, a właściwie to ruiny zamku z XIV wieku. Już wiedziałam, gdzie poczekam na zachód słońca.
Czułam się tu taka mała. Oczywiście przeszło mi przez myśl, że dobrze by było dostać się na górę, aby lepiej widzieć zachodzące słońce.
Zachód
Perspektywa widoku zachodu z dołu okazała się jednak równie interesująca. Piękny jak zwykle na zakończenie dnia pełnego wrażeń.
W resztkach promieni słońca, odbijających się w szybach budynków, docieram do Żarek.
Ach, jaki ten dzień był dobry.
Mapa
- Stopień trudności: trasa jest łatwa, mam na mysli walory techniczne. Jest kilka zjazdów z kamolami, ale spokojnie do ogarnięcia przez kazdego ridera.
- Dystans: 50 km miało być 70, lecz za późno sie wybrałam, a wiadomo dzień teraz taki krótki.
- Przewyższenia: 645 m up.
- Czas: na ten rejon warto poświęcić caly dzień, ponieważ jest co oglądać, a jesli połączyć to ze zwiedzaniem zamków, to i dnia może zabraknąć.
- Oznaczenia szlaków: 10/10
- Najlepsze miejsce widokowe: Skały Rzędkowickie.
Jak zwykle w trasie.🚲🚲.
Pozdrawiam.
Taka to już nieuleczalna „choroba”.