Tylko ten śląski i śląski. Cóż poradzę, że lubię mój najbliższy Beskid. Ze względu na to, że jeszcze trwa zima i wiele szlaków jest po prostu nieprzejezdnych rowerem, wybieram rejon, który znam i wiem czego się spodziewać. Jest to też idealna okazja by odwiedzić dawno nieodwiedzone.
Jeśli jesteś tu pierwszy raz, wszystkie informacje na temat Beskidu Śląskiego znajdziesz w pozostałych wpisach na temat tegoż pięknego regionu –>TU
Przebieg trasy: Bielskie Błonia – Kozia Góra – Szyndzielnia – Klimczok – Błatnia – Bielskie Błonia
Mapa
Parking
Myślę, że najlepszym rozwiązaniem na zostawienie samochodu jest parking koło Hotelu na Błoniach, w Bielsku w dzielnicy Mikuszowice Śląskie. Idealna baza wypadowa na Szyndzielnię, Klimczok, Magurę i oczywiście Enduro Trails.
Kawałek asfaltu i już jestem w lesie – Cygańskim lesie.
Dojeżdżam do zielonego szlaku, prowadzącego do Schroniska na Koziej Górze.
Im wyżej tym bardziej las przywdziewa klimat skandynawskiego filmu grozy. Cała przestrzeń zatopiona ciężkim, wilgotnym, szarym powietrzem.
Lodołamacz
Miejscami kamienie zalane są lodowym betonem. Lepiej unikać takich formacji, bo łatwo zaliczyć glebę, nawet na podjeździe.
Potem już tylko potokowy podjazd z cienką warstwą lodu. Na szczęście pokaźna waga roweru sprawia, że lód pęka pod naporem i wcale nie jest ślisko. Czułam się jak kapitan lodołamacza na Wiśle. Dawniej w tym miejscu przebiegała trasa toru saneczkowego, który powstał w okresie międzywojennym. Teraz, poruszając się zielonym szlakiem można już tylko zobaczyć pozostałości.
Schronisko Na Koziej Górze 676 m n.p.m.
Schronisko nazywane było – Schroniskiem nad Torem, ze względu na znajdujący się ówcześnie w/w tor saneczkowy. Później nazywano go Stefanką (tak też zostało do dziś) od stojącej w pobliżu altany (Steffansruhe) z tablicą poświęconą Karlowi Steffanowi.
Spod schroniska ruszam niebieskim szlakiem
Kozia Góra 683 m n.p.m
W okolicach Koziej góry znajdowała się także skocznia narciarska, lecz podobnie jak tor saneczkowy nie jest już aktywna.
Po lewej mijam trasę Cygan. Dalsza część szlaku okazuje się jednak bardzo oblodzona.
Dlatego wracam kawałek i decyduję się na częściowy zjazd cygańską trasą. Natomiast później nadal żółtym szlakiem.
Czerwony Kapturek
Wtem przypomniała mi się jedna z bajek. Pewnie kojarzysz Czerwonego Kapturka. Upraszczając, to opowieść o dziewczynce, która idzie do babci przez las.
A czy wiesz, że najwcześniejsze wersje tej bajki mają ponad 1000 lat i pochodzą z Azji. Stara ciotka Tygrys – tak się wtedy nazywała.
Czerwony Kapturek nie był zawsze bajką dla dzieci. Jest też bardzo mroczna i krwawa wersja tej historii spisana przez Charles’a Perraulta pod koniec XVII wieku, ale to lepiej nie opowiadać, bo jest serio makabryczna.
Wersja, którą wszyscy znamy powstała w pierwszej połowie XIX wieku i jest dziełem braci Grimm. To właśnie oni sprawili, że bajka stała się opowieścią dla dzieci i posiada szczęśliwe zakończenie.
Po prostu z biegiem czasu ludzie łagodzili tę historię pomijając wszystko, to co wydarzyło się „tak naprawdę” w domku babci.
Może by tak stworzyć aktualną wersję Czerwonego Kapturka…? O dziewczynce, która jedzie na rowerze przez mglisty las…😂
Taka byłam zamyślona na temat Czerwonego Kapturka, że nawet nie wiem kiedy krajobraz zrobił się w zimowy.
Zmrożone gałęzie drzew wyglądają jakby były zatopione w białym bursztynie od setek lat.
Kołowrót 788 m n.p.m.
Docieram na szczyt Kołowrót. Mgła jest tak gęsta, że nawet ciężko było zauważyć tabliczkę.
Kiedy przez całą drogę nie spotykasz żywej duszy w głowie pojawiają się różne myśli, a las wydaje się dużo większy i ciemniejszy.
Wyobraźnia wkracza na wyższy poziom pracy, a ty odkrywasz, że to właśnie tam mieszkają demony. Zatrzymuję się rozglądam dookoła, nie widać niczego, a głuchą ciszę zakłóca tylko bicie mojego serca.
Przełęcz Kołowrót 775 m n.p.m.
Na przełęczy jest węzeł szlaków, zielony z Bystrej i żółty, którego trzymam się od skrzyżowania pod Kozią Górą.
Podążam w stronę schroniska pod Klimczokiem. Po przekroczeniu 800 m n.p.m. szlak przykrywa dosyć kapryśna biała pokrywa, ni to śnieg ni to lód. W każdym razie, nie da się po tym jechać.
Wypych jest tutaj nieunikniony.
Jest stromo i momentami męcząco, ale tym razem walk assist nie zamarzł, tak jak to było pod Baranią Górą. Robię krótką przerwę, na herbatę z imbirem i ciasto marchewkowe. W takich miejscach wszystko smakuje wykwintnie jak w najlepszych jadłodajniach.
Tuż pod Szyndzielnią, do żółtego szlaku dołącza czerwony i zielony z Dębowca, a sceneria zmienia się na totalnie zimową. Tu już nie ma Czerwonego Kapturka, raczej „Yeti z białego lasu”
Schronisko na Szyndzielni 1001 m n.p.m.
Wbrew pozorom, Schronisko wcale nie jest usytuowane na szczycie. Właściwy szczyt Szyndzielni znajduje się ok 500 m dalej i ma wysokość 1028 m n.p.m.
Schronisko położone jest na wysokości 1001m.n.p.m. powstało w 1897 roku. Jest najstarszym schroniskiem w Beskidach. Zbudowane jest z kamienia, natomiast architekturą nawiązuje do schronisk alpejskich, z charakterystyczną wieżyczką. Jest łatwo dostępne ze względu na znajdującą się tutaj kolej gondolową.
Wokół schroniska unosi się zapach kawy. Nie mogłam sobie odmówić tej przyjemności. Za drzewami dostrzegam przejaśnienia, a to znak, że może jeszcze uda się dziś zaczerpnąć trochę widoków.
Smutne te czasy, nie można wejść do środka, ani się ogrzać.
Mgła odpuściła już na dobre. Przynajmniej tak mi się wydawało.
Klimczok wyrósł na mojej drodze jak wielki grzyb. Po cichu liczyłam, że uda mi się wjechać na sam szczyt, w końcu mam elektryka. Ale niestety śnieg skutecznie mi to utrudnił.
Klimczok 1117 m n.p.m.
Zwykle ze szczytu Klimczoka można zachwycać się widokiem na Żywiecczyznę z Babią Górą na czele i ostre szczyty Tatr, ale dziś jednak nie było mi dane. Magura przypomina puszystą babeczkę, byle jak obsypaną cukrem pudrem.
Z Klimczoka zjeżdżam moim ulubionym żółtym szlakiem w kierunku Trzech Kopców. Jak zwykle zacny zjazd, a następnie nieunikniony wypych.
Przejaśnienie robi się coraz większe, ale wiatr jakby ustał. Już wiedziałam, że planowany zachód słońca na Błatniej raczej tym razem nie będzie zbytnio urzekający.
Geneza upadku
Ile razy zdarzyło ci się zaliczyć glebę na rowerze…? Mi sporo, więc doświadczenie w tym temacie poszerza się z każdą kolejną. Poza wybiciem zęba nigdy nic poważnego mi się nie stało i mam nadzieję, że tak zostanie. Upadki bywają bolesne, pouczające, a czasami śmieszne. Tego dnia na szczęście przydarzył mi się ten ostatni.
Jadę spokojnie, wiatr ciągle nabiera na sile przeganiając dziurawą płachtę chmur. Wtem wyłania się kawałek jakiegoś szczytu, zapatrzona w dal, najeżdżam na dosyć pokaźną bryłę lodu i BAM!
Leżę plackiem, w ustach czując smak zmrożonych kryształków śniegu. Na wszelki wypadek sprawdzam czy uzębienie na miejscu, bo jak wspomniałam, to nigdy nie wiadomo.
Później, rozglądam się, czy aby nikt tego nie widział. Przypuszczam, że zobaczenie takiej sztuczki cyrkowej mogłoby niejednego wędrowca wprawić w osłupienie.
Człowiek z natury po upadku szybko wstaje, nie sprawdzając najpierw swoich odczuć. Doświadczenie jednak nauczyło mnie, że lepiej powoli się ogarnąć, a nie w ułamku sekundy wstawać jak przestraszona surykatka. Szczególnie kiedy jeździ się samemu i wiesz, że w razie czego nikt cię nie pozbiera.
Kiedy już wiem, że prócz kilku nabitych siniaków jest dobrze, po prostu zaczynam się śmiać z własnej głupoty. Lądowanie w śniegu jest miękkie, ale mogą zdarzyć się niespodzianki w postaci brył lodu, takich na jaką najechałam.
Natomiast ten mały niebieski placek na niebie, wraz z bryłą lodu odpowiada za współudział mojego upadku.
Hala Błatnia 917 m n.p.m.
Mój spektakularny wjazd na Błatnią poprzedzony upadkiem nie przyniósł ze sobą górskiej panoramy.
W miejscu gdzie miały być ośnieżone pagórki oddalone o dziesiątki kilometrów, powstała wielka dziura wypełniona chmurzastą watą.
Mimo braku jakiegokolwiek widoku siadam na trawie, wyjmuję termos, dojadam resztę ciasta i oczyma wyobraźni widzę jak Cupel, Trzy Kopce, Kiczory, Horzelica, Wielki Stożek, Cieślar i Mała Fatra wyłaniają się spod tej białej waty.
Schronisko na Błatniej 891 m n.p.m.
Jak większość schronisk w Beskidzie Śląskim, to również posiada wojenną historię o zasiedleniu przez niemiecką armię, a później dewastację. Na szczęście schroniska były odbudowywane tuż po II wojnie światowej.
Na rozjeździe przy schronisku skręcam w prawo i nadal żółtym szlakiem kieruję się w stronę Jaworza.
Znów wjeżdżam na skandynawski poziom grozy.
Jest ślisko, ale tym razem jestem nieco bardziej ostrożna.
Temperatura odczuwalnie spada, robi sie coraz zimniej, a w powietrzu już czuć metaliczny zapach mrozu.
Jazda po śniegu skutecznie czyści rower. Już myślałam, że zabawy ze szmatą zostaną mi dziś darowane. Lecz na sam koniec pojawia się niespodzianka w postaci gliniastego błota. Przejeżdżam powolutku, ale i tak bieżnik wyrzuca zimne krople błota na rower i oczywiście na moją twarz.
Czerwonym chodnikiem, czerwoną trasą rowerową, ze szczęśliwym zakończeniem, Czerwony Kapturek dojeżdża do parkingu koło Hotelu na Błoniach
Podsumowanie
- Stopień trudności: trasa jest łatwa, pod śniegiem właściwie są same szutry i leśne ścieżki, na żółtym z Klimczoka co roku jakby kamieni przybywa
- Dystans: 26,7 km
- Przewyższenia: 1054 m up.
- Czas: latem może to być szybki wypad po robocie, zimą hmmm zależy od wielu czynników
- Oznaczenia szlaków: 10/10
- Najlepsze miejsce widokowe: Hala Błatnia
- Schroniska – na trasie kilka schronisk, gdyby w każdym zjeść szarlotkę bilans kaloryczny wyjdzie na zero
Błatnia nazywana jest też „Błotny” i warunków typu miał/bagno musisz spodziewać się cały rok 🙂
Wiem, często tam bywam:) Zawsze jest pięknie i inaczej:)
Jak to się stało że z Jaworza nagle teleportowałaś się na błonia. Pozdrawiam. Świetne wlogi
Kierowałam cię w stronę Jaworza 😉 (jest napisane) żadnej teleportacji tu nie było. Pozdrawiam