Alpy Karnickie -Panoramica delle Vette

Posted on

O 6 rano otwieram oczy. Tutaj budzę się bez nastawiania budzika. Mój wewnętrzny zegar nie pozwala mi spać ani minuty dłużej, chyba dlatego bym nie przespała ani jednej minuty kolejnego cennego dnia. Jeszcze wczoraj budziłam się w Słowenii, a dziś już we Włoszech. Odsłaniam okno, na niebie czysty błękit. Jednak nie widzę słońca. Jeszcze nie wzeszło zza tych ogromnych szczytów Alp Karnickich. Wygrzebuję się spod koca, potem spod śpiwora, a na końcu z elektrycznego koca. Noce serio bywają chłodne, a temperatura spada do 5 stopni. A że jestem osobą ciepłolubną, to jeszcze jedna warstwa grzewcza absolutnie nie byłaby zbędna. Nie przemyślałam wczoraj tej miejscówki jedząc kolację w promieniach zachodzącego słońca. Albowiem oznaczało to to, że śniadanie będzie w cieniu. W cieniu, który oddycha jeszcze nocnym zimnym powietrzem. Trudno. Wypiję gorącą kawę, pewnie zrobi się cieplej.

Alpy Karnickie

Alpy Karickie leżą na pograniczu Włoch i Austrii. Na samej granicy biegnie grzbiet główny – Karnischer Hauptkamm , ma ponad 100 km długości. Szczyty Alp Karnickich może nie zaskakują alpejskimi wysokościami, bo w większości, to dwutysięczniki (najwyższy z nich – Hohe Warte – sięga 2780 m). Jednak bliskość wysokich wapiennych ścian, poszarpane kształty wierzchołków podkreślają cały majestat pasma.

Obszar Alp Karnickich

Alpejskie szczyty znam jedynie od zimowej strony – tej narciarskiej. Jednak nigdy wcześniej nie jeździłam tutaj rowem.

Przejechana trasa

Ale skąd ja to wyczaiłam? I o ile w większości sama układam trasy, studiując mapę, to wybierając się we Włoskie góry, źródło mogło być tylko jedno – blog Szymona – BeskidTrail. To istna skarbnica przepięknych rowerowych tras, nie tylko we Włoszech, ale też po naszych Beskidach, Czarnogórze czy Chorwacji.

Tualis 895 m n.p.m.

Trasę rozpoczynam w prowincji Tualis, jest to mała wioska położona na wzgórzu tuż przy trasie Panoramica delle Vette. Jest tu kościół, restauracja, mały hotel i typowe Włoskie górskie domy ze spadzistymi dachami i drewnianymi okiennicami. Panuje tu niezwykła cisza. Zupełnie jakby nikogo nie było. Nie ma na co czekać. Wyciągam rower, szybka zmiana pedałów na SPD. Ruszam. Nie ma tu miejsca na rozgrzewkę. Droga od razu pnie się w górę, nie ma momentu ostrzeżenia czy zapowiedzi. Po prostu siadasz na rower i ciśniesz do góry.

W trakcie podjazdu, chcąc nie chcąc, dowiesz się, jakie będzie za chwile nachylenie i na jakiej długości. To nie jest taka bułka z masłem, bo nachylenie na tym 10-kilometrowym podjeździe waha się od 9% do 14%. Ogólnie cały podjazd ma 14 km, jednak ja podjechałam wyżej autem, by potem nie jechać główną drogą rowerem z Ravascletto do Comeglians.

Jak już złapie się rytm i jedzie się stałym tempem, droga mija bardzo szybko. Całe szczęście, że większość trasy wiedzie przez las, w słoneczną pogodę taką jak dziś można by się nieźle spocić. Oczywiście im wyżej tym drzew coraz mniej i mniej, aż w końcu pojawia się przepiękna panorama sięgająca Dolomitów. U podnóża szczytu Monte Crostis jest koniec. Koniec podjazdu i na jakiś czas asfaltu. Oczywiście można tutaj też wjechać samochodem, tylko po co, jak można rowerem. W dolinie na wysokości 1934 m n.p.m znajduje się schronisko, Zaparkowane raptem dwa samochody i może jakaś dwójka rowerzystów na szosach.

Teraz najlepsze

Zatrzymuję się tylko na chwilę, powzdychać do tego niezwykłego krajobrazu, miękkich fałd zielonych grzbietów opadających z otaczających dwutysięczników. Widzę też drogę, którą przyjdzie mi za chwilę jechać.

Rozpoczyna się 6-kilometrowy odcinek szutrowej drogi położonej na wysokości 1900 m n.p.m

Jadąc trawersem Monte Crostis, potem Monte Pezzacul, Piz di Made, nie zobaczysz płaskiej linii horyzontu, góry ciągną się dalej i dalej.

Szczyty bliższe powoli złocą się nadchodzącą jesienią, są wyraźne i mają ostre kontury, natomiast dalsze, rozmazane jak impresjonistyczny pejzaż malowany akwarelą, tylko o ton ciemniejsze od nieba. Rzadko mi się to zdarza, ale tutaj łzy napłynęły mi mimowolnie do oczu, próbując rozmazać mi ten widok. To łzy zachwytu, szczęścia, że mogę tutaj być.

Co jakiś czas zatrzymuję się na skraju drogi i patrzę przed siebie, mimo że to ciągle te same góry, to każdy szczyt widziany z innej perspektywy wygląda odmiennie, co w całości tworzy zupełnie nową panoramę.

Dojeżdżam do końca szutrówki i znów zaczyna się asfalt, tym razem w dół. Dobrze jest założyć kurtkę, bo z pewnością nie da się zgrzać na 10-kilometrowym zjeździe. Jednak ja, jak to ja. Chciałam dodać na koniec nieco pikanterii.

Sugerując się oznaczeniami rowerowego szlaku wpadającego w las, bez zastanowienia mknę w dół, aż tu nagle, ścieżka zwęża się i zwęża, a nawierzchnia coraz bardziej nabiera charakteru MTB. Myślę sobie — pewnie będzie fajny singiel i zacna końcówka. Jednak bardzo się myliłam. Owszem może by i tak było, gdyby na mej drodze nie stanęła barierka i znak z zakazem ruchu, z informacją, że trasa jest zamknięta. Sprawdzam jeszcze na mapie alternatywę. Jest! Objadę tu i tu i będę przy samochodzie. Jednak znów grubo się mylę. Ścieżka doprowadza mnie donikąd. Zawracam, zaliczając srogi wypych i dodatkowe 150 m przewyższenia. Chciałam pikanterii, to dostałam….

Na koniec nasuwa się pytanie, czy warto się tam pchać na góralu? To zależy. Zależy tylko od Ciebie. Czy chcesz 1300m niełatwego podjazdu pokonać na grubych oponach. W takich okolicznościach dla mnie bardziej liczy się krajobraz aniżeli nawierzchnia, po jakiej jadę. Ta trasa to taki totalny relax dla głowy. Po prostu jedziesz w górę i tyle, nieważne z jaką prędkością, przecież to nie wyścigi, tylko czas dla Ciebie.

Jaki ten dzień był DOBRY🙏

One Reply to “Alpy Karnickie -Panoramica delle Vette”

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *