Dawno, dawno temu…
Kiedy jeszcze można było się swobodnie przemieszczać. Kiedy wyjazd w góry był normalnością i jazda na rowerze nie była czynnością podlegającą karze. Kiedy mogliśmy, bez stresu wchodzić do lasu, nie czując się jak przestępcy. Wybrałam się po prostu na rower.
OK. Nie było to aż tak dawno, lecz jeszcze wtedy nie panowała leśna restrykcja, ani zakaz wyjazdu samochodem, bez konkretnego powodu. Ale dla bezpieczeństwa, by nie wzbudzać kontrowersji rejestracją SMI zaparkowałam Borsuka, w nie rzucającym się w oczy miejscu w Ustroniu.
Zadowolona ruszyłam w kierunku Poniwca, przez Jelenicę do szlaku Widokowego. Po drodze napotkałam fajny flow plac zabaw, aż by się chciało zjechać. Ale wyglądało mi to na czyjś prywatny, więc się nie ośmieliłam.
Poniwiec
Dojazd do wyciągu Poniwiec Mała Czantoria to przyjemny rozgrzewkowy asfalt w dolinie potoku Poniwiec. Jest to lewobrzeżny dopływ Wisły.
Przy dolnej stacji wyciągu pojechałam prawą stroną w górę, aby dostać się do zielonego szlaku na Małą Czantorię. Początkowo kamienisty podjazd bez większych problemów jezdnych. Później standardowo odrobinę wypychu. Ale i tak mało jak na moje możliwości wypychowe.
Na zielonym szlaku już zrobiło się widokowo, więc musiałam się chwilę napatrzeć.
Mała Czantoria
Coś przeczuwałam, że dzisiejszy dzień będzie ostatni, przed wprowadzeniem tych wszystkich zakazów.
Z Małej Czantorii wskoczyłam na zielony szlak.
Właśnie w tej okolicy została wykonana sesja do wcześniejszego wpisu o Liv intrigue 3. O tej porze las wyglądał baśniowo. Znakomite miejsce.
Rzecz jasna, był i czas na leżakowanie. Wiem, często odpoczywam, ale w takiej scenerii, aż żal byłoby nie poleżeć.
Na skrzyżowaniu Podlesie, Widokowa skręciłam na żółty szlak i trochę się zapędziłam, powinnam odbić w prawo (w tę piękną drogę poniżej) ale zjechałam do granicy – a jak wiadomo nie można. Parę dni temu słyszałam taką historię, że ktoś przejechał w ten sposób przez granicę państwa i musiał iść na 14 dniową kwarantannę. Także, szybko rozejrzałam się, czy aby nikt tego nie widział… I z powrotem przemknęłam do rozjazdu.
Zadni Gaj
Dojechałam do ulicy Leśnej, następnie do zielonego szlaku.
Szlak biegnie przez Użytek Ekologiczny „Góra Tuł” oraz Rezerwat Zadni Gaj.
Ach te sielankowe widoki…
Przez Rezerwat Zadni Gaj biegnie bardzo przyzwoity singiel. Jechałam już tędy kilka razy i zawsze podoba mi się tak samo. Wystające korzenie, kamole, ale tak wszystko z gracją i ze smakiem ułożone przez naturę.
Czosnek niedźwiedzi
Kawałek dalej wysyp czosnku niedźwiedziego. Ciekawostka – legenda głosi, że był on pierwszym posiłkiem niedźwiedzi po przebudzeniu się z zimowego snu. Jeszcze go nie zauważyłam, a już intensywny zapach unosił się w powietrzu. Polecam do sałatki. Niestety nie miałam do czego nazbierać.
Zielony koktajl, mocy ci doda!
Obok Dawnego Schroniska Pod Tułem skręciłam w stronę Cisownicy.
W Ustroniu miał być już koniec mojej wycieczki, ale…W moich trasach zawsze jest jakieś ale z nutą spontaniczności. Po drodze na jakiejś łące wypiłam mój zielony koktajl mocy i stwierdziłam, że chyba jeszcze nie chce mi się wracać.
Ostatnio trochę mi nie wyszło wjechanie na Orłową przez niezbyt trafny wybór szlaku (patrz wpis Przez Trzy Kopce Wiślańskie). Dlatego przyszła pora na drugie podejście, tym razem wykonalne.
Na Równicę
Ponownie zawitałam do Ustronia. Przez Wisłę przejechałam ulicą Kuźniczą następnie w górę. Po drodze analizowałam mapę. Skręciłam w stronę Rancza Kwapiszów…
… I wkrótce dojechałam do skrzyżowania pod Żarnowcem.
Oczywiście żółty szlak, którym chciałam jechać nie wyglądał zachęcająco. To by już nie był wypych, lecz taszczenie roweru na plecach. Odmówiłam sobie tej przyjemności i pojechałam jednak czarnym, aż do skrzyżowania z ulicą Do Warszawy. Żeby wjechać na żółty szlak, w bardziej przystępnym miejscu.
A jednak wypych
Na początku zapowiadało się bardzo przyzwoicie tzn. bez wypychowo. Wkrótce jednak wszystko wróciło do normy, czyli: „dzień bez wypychu dzień stracony”. Ku mojemu zdziwieniu nie trwało to zbyt długo i spokojnie mogłam jechać dalej. Ale wypychowe selfie to już tradycja.
Dotarłam do żółtego szlaku, tak jak myślałam wyglądał już sympatycznie. Nie będę ukrywać, że po drodze zdarzyły się jeszcze może ze dwa, ale bardzo krótkie wypyszki.
Tak, znowu „odpoczywałam”. Musiałam nachapać się widoków.
Równica
Na Równicy jak to na Równicy wszystko na miejscu.
Po drodze na Beskidek pojawiły się fotogeniczne przeszkody, a taką świetną prędkość miałam…
Kilka lat temu zauroczyło mnie to miejsce, zarówno w dzień jak i w nocy wygląda równie imponująco.
Orłowa
Magia… Na Orłową przez Beskidek jechałam niebieskim szlakiem.
Byłam już trochę zmęczona, ale myśl, że został mi ostatni podjazd wcale mnie nie cieszyła, bo wiedziałam, że będzie trzeba w końcu wrócić do domu.
Standardowo widokowo.
I jak ja mam się co chwilę nie zatrzymywać, skoro widoki aż wołają do mnie: „patrz”, „patrz”, „nie jedź jeszcze”… Niczym w reklamie pewnego tuszu do rzęs… „hyp… hyp.. hypnotising…”
Jak zwykle, zachód gdzieś mi po drodze umknął za drzewami. Tym razem zadbałam o oświetlenie rowerowe, ale co z tego, że kiedy już chciałam wyjąć je z plecaka okazało się, że dziwnym trafem zostało w Borsuku. Minęłam wyciąg Świniorka. Było tam jakoś tak przerażająco.
Zakrzosek przywitał mnie już mroczną aurą. Ale przynajmniej załapałam się na resztki zachodu.
Chciałam jechać czarnym szlakiem do Dobka, ale zmieniłam plany, bo nie wyglądało to zbyt dobrze. Czarna dziura.
Dlatego wybrałam asfalt ulicą Jarzębią i to była kwintesencja dzisiejszego dnia. 10 km cały czas w dół, właściwie do samego Ustronia.
Tak mi szybko poszedł ten zjazd, że jeszcze zdążyłam przed totalną ciemnością i dopiero po czasie poczułam jak bardzo skostniałe mam palce.
Wzdłuż Wisły biegnie szlak rowerowy, ale o tym kiedy indziej.
Jeszcze posiedziałam chwilę nad rzeką… Pora wracać.
Mapa
Bo w górach nie ma granic, tam szuka się wolności.
Cześć 🙂 Przez zupełny przypadek wpadłem na Twojego bloga i muszę powiedzieć, że bardzo mnie to cieszy 🙂 Od stycznie mam fulla (w zestawie z gravelem) i planuje sobie właśnie tak jak TY pojezdzić, po najbliższych w mojej okolicy Beskidach. Z uwagi na pewne ograniczenia, bardzo podobają mi się Twoje trasy, które są nastawione bardziej na zwiedzanie, niż katowanie ścieżek góra-dół 🙂
Zdrówka 🙂
Jarek
Hej:) Bardzo mi miło. Pewnie czasami lepiej pozwiedzać, lecz trochę zabawy też sobie nie odmawiam. Fajnie też pojeździć „góra – dół”:)
Pozdrawiam i zapraszam do czytania kolejnych wpisów:)