Po ostatnim wpisie o bikepackingu dostałam wiele wiadomości z zapytaniem, dlaczego nazywam go MINI. Nie chodzi tutaj o ilość dni, czy rozmiar moich ubrań, lecz o to, że to taka wygodniejsza opcja, ze spaniem w pensjonatach, schroniskach itp. Nie wożę ze sobą ekwipunku do nocowania w terenie. Dlatego uznałam, że będzie to MINI BIKEPACKING. O tym jak ogarniam noclegi, będzie niżej.
Pomysł na przejechanie Pogórza Popradzkiego i Magury Spiskiej zrodził się przy okazji wizyty w Pieninach Spiskich. Po powrocie do domu czułam straszny niedosyt, dlatego nie potrzebowałam wiele czasu na zaplanowanie wszystkiego i powrót w te piękne okolice. Uznałam, że najlepiej będzie podzielić trasę na dwa bikepackingowe dni.
Przebieg trasy: Muszyna – Vyšné Ružbachy – Zakopane 122 km
Pogórze Popradzkie wg słowackiej regionalizacji jest słowacką nazwą Beskidu Sądeckiego, natomiast według regionalizacji fizycznogeograficznej nie jest jego częścią, lecz osobnym mezoregionem. Stosuje się również nazwy: Pasmo Lubowelskie, Góry Lubowelskie lub Pogórze Lubowelskie. Nie będę rozwijać bardziej tego tematu, bo źródeł wiedzy jest wiele i chyba musiałabym poświęcić temu osobny wpis.
Obszar Pogórza Popradzkiego
Magura Spiska jest główną częścią Pogórza Spiskiego. To tylko jeden grzbiet rozciągający się na długości ponad 30 km. Rozpoczyna się od doliny Jaworowego Potoku do doliny Popradu. Nie jest jakoś popularnym regionem turystycznym, na trasie nie ma schronisk, ogólnie jest mało oznak ręki człowieka. Właśnie dlatego tam pojechałam.
Obszar Magury Spiskiej
Dzień 1: Łaziska – Muszyna
Lubię jeździć pociągiem, dlatego wybór środka transportu był oczywisty.
PKP
Podobnie jak przy mojej ostatniej wyprawie, aby dostać się do punktu A – MUSZYNA, skorzystałam z rodzimych kolei. Pojechałam nawet tym samym pociągiem, o 4.57.
Po 4 godzinach upojnej jazdy w miłym towarzystwie, przesiadka w Tarnowie.
Miałam jeszcze 45 minut do czasu przyjazdu pociągu, który zabrał mnie do Muszyny. Cała podróż to 312 km w niespełna 7,5 godziny.
Muszyna – Vyšné Ružbachy 46 km
Muszyna posiada status miasta uzdrowiskowego, odwiedzając to miejsce warto skorzystać przede wszystkim z pijalni wód. Kiedyś miałam, okazję. Jeśli nie rozróżniacie smaków wody, to doskonałe miejsce, aby przekonać się, że woda wodzie nie równa. Można się rozkoszować. Ostrzegam, niektóre są paskudne, ale podobno zdrowe. Muszyna leży w dolinie rzeki Poprad, tuż przy granicy ze Słowacją.
O 12.39 wreszcie wysiadam z pociągu. Od razu jadę w kierunku niebieskiego szlaku. Początek znajduje się niedaleko stacji.
Przejeżdżam przez rzekę i wskakuję na niebieski szlak, który jednocześnie jest częścią trasy Aquavelo i EuroVelo -11.
Wiadomo początkowo asfalt, w sam raz na rozgrzewkę.
W tym miejscu przekraczam granicę ze Słowacją.
Dojeżdżam do wioski Legnava, gdzie niebieski szlak skręca w nieco bardziej dzikie klimaty.
Przejazd między pastwiskami nie zapowiadał się źle, przyjemna szeroka droga z niezbyt głębokimi koleinami.
Jak zwykle pierwszy podjazd dał mi w kość, to był chyba najcieplejszy moment dnia – 32 stopnie otwarta przestrzeń, zero wiatru.
Dawno tu nikt nie zaglądał
Wkrótce jednak wjeżdżam do lasu, robi się chłodniej i zaliczam pierwszy wypych. Szlak nie jest jakoś stromy, ale przez jego środek wyżłobione jest głębokie koryto rzeki i leży dużo połamanych gałęzi.
Wiedziałam, że za niedługo będzie kolejny wypych, ale to przerosło moje najśmielsze oczekiwania. Szlak był po prostu zarośnięty, co prawda było widać miejsce, którędy przebiega, bo trawa na ścieżce sięgała tylko do kolan.
W każdej sytuacji, nawet bardzo niekomfortowej staram się odnajdywać plusy. To, że nikt tutaj nie chodzi, to też nikt nie zrywa malin. Dlatego mogłam jeść do woli.
Cisnę dalej, jest już trochę lepiej przynajmniej pokrzywy nie dosięgają mi twarzy, ale pojawiają się drobne przeszkody.
Kolejny plus to ładne kwiaty.
W pewnym momencie, ścieżka z krótszą trawą znika totalnie, a na mej drodze pojawia się kilka połamanych drzew, których nie sposób ominąć. Jak się domyślacie, musiałam przenieść rower przez ten frasunek.
Kurčínska Magura 889 m n.p.m
Wreszcie docieram na szczyt – Kurčínska Magura. Musiałam na chwilę usiąść, pościągać pajęczyny i wszelkiego rodzaju robactwo, które wędrowało po każdej części mojego ciała.
Cały masyw Magury Kurczyńskiej jest zalesiony, więc widoków tutaj nie ma. W przewodniku po Beskidzie Sądeckim jest napisane, że te rejony „są najbardziej oddalone od spraw tego świata”. W PEŁNI SIĘ Z TYM ZGADZAM.
Zmieniam kolor szlaku na żółty i jadę w kierunku kolejnego szczytu.
Po wcześniejszych chaszczach błoto to luksus. Następnie wysoka trawa, ale już nie tak bardzo.
Orlovská Magura 830 m n.p.m
Orlovská Magura jest kolejnym wzniesieniem we wschodnim grzbiecie Gór Lubowelskich. Na wierzchołku wieża przekaźnikowa i podobno kaplica, ale nie widziałam. Może zarosła. Na zdjęciu, to nie latający spodek, tylko jedna z much, które wiernie towarzyszą mi od Kurčínskiej Magury.
Dojeżdżam do skrzyżowania szlaków i zjeżdżam do Malolipnickégo Sedla – kolorem zielonym.
Zielony szlak wygląda na trochę bardziej uczęszczany.
Malolipnické Sedlo przywitało mnie ładnymi widokami.
Sedlo pod Babínom 620 m n.p.m.
Aby kontynuować zielony szlak, jadę kilkadziesiąt metrów asfaltem, skręcam w prawo w polną drogę.
Wjeżdżam na otwartą przestrzeń i wreszcie mogę odetchnąć, po tym co spotkało mnie wcześniej.
W takich okolicznościach przyrody docieram do Sedla pod Babínom.
Serio, po wypychu na pierwszy szczyt byłam już zmęczona, ale kiedy widzę przed sobą cudowne widoki, wstępuje we mnie ten różowy królik z reklamy baterii Duracell.
Takie podjazdy to czysta przyjemność.
Moja randka z tymi ścieżkami trwa kilka ładnych kilometrów.
Myślałam, że będę wjeżdżać na ten ciekawie wyglądający pagórek, ale szlak odbiega w lewo u jego podnóża.
Sedlo Marmon 756 m n.p.m
W okolicy Sedla Marmon, w zaroślach są pozostałości po domu pewnego małżeństwa. Historia nie jest jakoś rozwinięta. Z tego co udało mi się tam wyczytać, uratowali oni sowieckiego pilota, który rozbił się pod miastem 14 września 1944 r.
Stará Ľubovňa
Zielony szlak zaprowadził mnie do cywilizacji – Stará Ľubovňa. To miasto ma podobno ciekawe walory historyczne z zamkiem na czele, ale jakoś tak nie mam parcia na miejskie eksploatacje.
Asfaltowo do Drużbaków
Czekało mnie trochę asfaltu (15 km), ale szczerze, to na dziś miałam już dość chaszczy. Droga nie jest ruchliwa, więc jedzie się dobrze.
Tym razem nie zdążyłam na zachód słońca. Dlaczego dni są coraz krótsze…
Nocleg
Raczej nie rezerwuję nic wcześniej, ponieważ nie wiem gdzie ostatecznie zakończę dzień. Nie lubię być „uwiązana”. Owszem, robię rekonesans, miejscowości przez które będę przejeżdżać. Sprawdzam, gdzie można załapać się na kawałek łóżka, czy nawet podłogi.
Noclegi oczywiście budżetowe. Czasami jest tak, że wjeżdżam do jakiejś miejscowości i przed domami wiszą tabliczki z ofertą wolnych pokoi. Jeśli takiej opcji nie ma, w internetach jest wszystko, adresy, telefony… Jeszcze mi się nie zdarzyło, żebym została z niczym, zawsze liczę, że znajdzie się dobra dusza, co przenocuje wędrowca.
W tym przypadku Drużbaki są ostatnią opcją na spanie, ponieważ później właściwie przez 30 km nic nie ma. Brałam jeszcze pod uwagę wcześniejsze miejscowości, ale jak zwykle cisnę dokąd się da.
Wcześniej kiedy siedziałam przy ruinach rodzinki, która ocaliła pilota szukałam w google maps noclegów przy mojej trasie. Zadzwoniłam do kilku miejsc i znalazłam. W Chacie Koliba był wolny pokój 5-cio osobowy, cały dla mnie. Zapłaciłam 10 euro. Myślę, że to nie jest wygórowana cena. W zasadzie mogę polecić to miejsce, bardzo klimatyczne z ciekawym wystrojem.
Mapa
Dzień 2 Magura Spiska
Pierwsze co robię kiedy wstanę, sprawdzam pogodę, by w miarę ułożyć plan przejechania dalszej trasy. Zapowiadało się pięknie, słonecznie, bezdeszczowo i upalnie. Jeszcze dwa dni wcześniej chciałam podzielić tą trasę na 3 dni, ale kolejnego dnia miało nastąpić załamanie pogody. Nie przepadam za jazdą w deszczu, dlatego oczywiste stało się, że muszę dojechać dziś do końca trasy, czyli do Zakopanego.
Przez Drużbaki Wyżne przebiega węzeł szlaków. Od koloru do wyboru. Ja jednak trzymam się w miarę planu i jadę żółtym. To właśnie tutaj rozpoczynam swoją przeprawę, przez Magurę Spiską.
Widok lepszy niż kawa
Zawsze mam ciężko z pierwszym podjazdem, chyba dlatego że jeszcze śpię. Bardzo szybko obudził mnie widok, który wyłonił się po wyjeździe z lasu. W tym miejscu jest drogowskaz żółtego szlaku, lecz ja odbijam w równoległą drogę, która wygląda lepiej do podjeżdżania, na mapie widać, że później łączy się z żółtym szlakiem.
Góry otulone resztkami nocnych mgieł. Uwielbiam takie momenty, kiedy chmury zamiast nad głową są pod stopami.
W końcu leśna ścieżka łączy się z żółtym szlakiem, który dalej biegnie przez łąki.
Niesamowita cisza panuje w tym miejscu.
Robi się coraz cieplej, a poranne mgły zanikają.
Z takim widokiem na Tatry Bielskie, docieram do pierwszego szczytu Košiare 830 m n.p.m. Dalej trzymam się żółtego szlaku, który prowadzi na Sowią Polanę. Początkowo zjeżdżam po tej pięknej łące, a następnie wjeżdżam do lasu.
Sovia poľana to właściwie taka przełęcz i rozdroże szlaków. Jest zalesiona, więc widoków tutaj nie uświadczysz. W tym miejscu zmieniam kolor na niebieski, który będzie mi towarzyszył przez 26,5 km.
Przełęcz Pod Zbojníckym stôlom 951 m n.p.m.
Na przełęczy robię przerwę na uzupełnienie kalorii.
Jak nazwa wskazuje, jest też stół. Bardzo sympatyczne miejsce. Ale wolę jednak siedzieć w słońcu.
Nic nie dzieje się bez przyczyny
Wkrótce na szlaku pojawiają się drobne przeszkody. Myślałam, że po tym co spotkało mnie wczoraj, nie może być gorzej. A JEDNAK. Oznaczenia na drzewach gdzieś zniknęły, a GPS zwariował.
W tym miejscu mam kryzys. Potrzebowałam chwil na zastanowienie. Dalsze przetaszczenie roweru graniczy z cudem, natomiast powrót nie wchodzi w grę. Nie ma innej alternatywy.
Na zdjęciu nie wygląda źle, ale uwierzcie, to była istna dżungla. Kambodża ma na noc.
Żeby było jeszcze ciekawiej, nagle słyszę jak coś przedziera się przez krzaki. Pierwsze co przychodzi mi na myśl, to oczywiście niedźwiedź.
Nie miałam jeszcze okazji spotkać tego majestatycznego zwierzęcia i chyba nie chcę.
Stoję w bezruchu wsłuchując się w bicie swojego serca. W głowie mam pustkę. Czekam, aż odejdzie.
Nie wiem, co to było za zwierze, ale brzmiało na duże i ciężkie.
Kiedyś wspominałam dlaczego podróżuję sama. To był jeden z tych momentów, w którym jeszcze lepiej mogłam poznać siebie. To niesamowite, ile w człowieka wstępuje siły w sytuacji stresowej. Zwierze buszujące w krzakach zmotywowało mnie, do przejścia tego miejsca z rowerem na plecach, w bardzo szybkim tempie.
Dalsza droga nie przyniosła nic lepszego. Były miejsca, gdzie drzewa rosły tak gęsto, że nie mieściła mi się kierownica – to był znak, że zboczyłam ze szlaku, ale kierunek był dobry.
Wyszłam z krzaków, wprost na ściankę. Pchanie pod tą stromiznę nie było już żadnym wyzwaniem.
Odnalazłam w końcu szlak. Było już trochę lepiej, ale i tak straciłam mnóstwo czasu.
Toporecké sedlo 802 m. n p.m.
Przyszła chwila na odpoczynek i poukładanie reszty trasy. Zrobiłam dopiero 16 km z 75 km. Słabo. Perspektywa dojazdu do Zakopanego wyglądała marnie.
Pojawiła się opcja rowerowego szlaku, który częściowo pokrywa się z moim planem. Bez wahania zdecydowałam się skorzystać z tej możliwości.
Początkowo był asfalt, ale szybko odbiłam w kierunku terenowym, a w zasadzie szutrowym. Jak dobrze było jechać.
Nagroda za cierpliwość
Wreszcie zaczęło się TO na co czekałam. Nieskazitelny, niekończący się singiel grzbietem pasma NIEZWYKŁEJ MAGURY SPISKIEJ. Cały dla mnie.
Uznałam, że pośpiech nie ma sensu, ważne jest tu i teraz, a nie co będzie jutro. Najwyżej pojadę w deszczu. Nic mnie nie goni.
Szturmowy rower w całej okazałości.
Jadę beztrosko w kierunku szczytu Smrečiny.
Po lewej Tatry po prawej Pieniny. Nawet Trzy Korony wyłaniają się na horyzoncie.
W drodze na Bukovine stoi krzyż i dwie ławeczki.
Fajne miejsce na postój i gapienie się na góry.
Wkrótce jednak wjeżdżam do lasu.
Ale zza drzew i tak przebijają się piękne widoki.
Nawet tego nie czułam, ale ta chwila cienia była mi jednak potrzebna.
Na skrzyżowaniu Pod Bukovinou 1138 m. n.p.m. nadal trzymam się niebieskiego szlaku.
Szlak zamienił się w malowniczy trawers. Znowu musiałam zwolnić, by złapać jak najwięcej widoków.
Bachledowa Dolina
Wyjechałam wprost na wieżę widokową w Bahledowej Dolinie.
Miejsce to obfituje w wiele atrakcji. Najlepsza to chyba Bike Park Bachledowa.
To właśnie tu, znajduje się słynny chodnik w koronach drzew. Chciałam zobaczyć na czym polega ten fenomen, ale ilość ludzi skutecznie mnie do tego zniechęciła. Innym razem.
Do Bachledowej Doliny, można również wjechać gondolą i wyciągiem krzesełkowym.
Trzymam się dalej niebieskiego szlaku.
Taką malowniczą ścieżką, jadę aż do Magurki 1173 m n.p.m. Udaje mi się trochę nadrobić stracony czas.
Na Magurce zrobiłam krótką przerwę. Mogłam jeszcze jechać dalej niebieskim, ale coś mnie podkusiło i zmieniam kolor szlaku na żółty.
Naprawdę po tym co przeżyłam wcześniej, uważam, że na tym odcinku panowały bardzo dobre warunki do jazdy.
Szarobrązowa ścieżka, kałuże odbijające błękit nieba, białe chmury, srebrzyste pnie drzew zjedzone przez kornika, zielone porosty i fioletowe kwiaty. Wszystko w towarzystwie pagórków wyłaniających się na horyzoncie tworzyło idealny krajobraz.
Trochę się zapędziłam i zjeżdżam kilkadziesiąt metrów poza szlak.
Ale zawracam.
Od dłuższego czasu jechałam bez wody, aż w końcu natknęłam się na potok. Napełniłam wszystko co miałam.
Osturnia 737 m n.p.m.
Zjechałam do wioski Osturnia, która jest najdłuższą wsią na Słowacji, podobnie jak u nas Zawoja. Znana jest również z rusińskich zabytków architektury ludowej, a jej mieszkańcy mówią gwarą, ponoć ciężko zrozumiałą nawet dla Słowaków.
W Osturnej jest rozwidlenie szlaków pieszych i rowerowych. Ja jednak nadal trzymam się żółtego, który w tym miejscu jest również częścią szlaku Pętla Spiska. Zaczynam podjazd w kierunku Łapszanki, która jest już w Polsce.
Droga jest idealna, lecz mój rower strasznie się na takich podjazdach męczy.
Za chmurami wyłaniają się Tatry Wysokie.
Przy kapliczce na Przełęczy nad Łapszanką jest kolejne rozwidlenie szlaków. Można także stąd podziwiać piękną panoramę na Tatry Bielskie i Wysokie.
Jadę jeszcze niebieskim szlakiem około kilometra i odbijam w lewo, w kierunku czerwonego Szlaku Wolności.
Droga dojazdowa do czerwonego szlaku ciągnie się przez pola, a potem długi zjazd asfaltem, ale przyjemny – taki chłodzący.
Bukowina Tatrzańska
Tym sposobem docieram do Bukowiny Tatrzańskiej, nad rzekę Białka.
Znów coś mnie tknęło i postanowiłam nieco wydłużyć trasę, ponieważ czerwony szlak przebiega częściowo główną ulicą, a nie tak chciałam zakończyć tego tripa. Pojechałam drogą, która prowadzi na Rusiński Wierch.
Był to dobry wybór, zachodzące słońce oświetlało wierzchołki Tatr. I co miałam tego nie zobaczyć…?
Złote snopki siana ozdabiały soczyście zielone łąki.
Na skrzyżowaniu Gliczarów Górny ponownie wskakuję na czerwony szlak. Ten Odcinek nazywany jest również Szlakiem Grunwaldzkim.
Byłam już trochę zmęczona, ale tak jak wspominałam wyżej. Widoki ładują mi akumulatory. Jest po prostu pięknie.
Galicowa Grapa 970 m n.p.m.
To był już ostatni podjazd. Galicowa Grapa zdobyta Szlakiem Grunwaldzkim, w resztach promieni słońca. Dlaczego Grunwaldzki? Ponieważ w pobliżu szczytu postawiono krzyż, upamiętniający rocznicę zwycięstwa pod Grunwaldem.
Udało się! Zrobiłam to. Może nie jest to jakiś super wyczyn, ale byłam z siebie dumna. W upale na 17 kilogramowym rowerze nie było to takie proste. A do tego wszystkiego bluzka na zdjęciach wychodzi na idealnie czystą🤣.
Zjazd do Poronina w mrocznych klimatach.
Zakopane
Z Poronina do Zakopanego jadę trasą Velo Dunajec. Nocleg tym razem ogarnęłam korzystając z cudownej aplikacji bookng.com.
Mapa
Powrót
Pogoda na trzeci dzień się sprawdziła. Deszcz i zimno. Gdyby nie to, pewnie jeszcze zaliczyłabym Gubałówkę. Rano udało mi się zakupić bilet na pociąg do Pszczyny. Z reguły w pociągach długodystansowych, ciężko o miejsce na rower, dlatego musiał jechać na końcu ostatniego wagonu, blokując drzwi do toalety.
O 10.14 pożegnałam Zakopane i rozpoczęłam 5-cio godzinną podróż do Pszczyny. Stamtąd tylko 30 km na rowerze do domu.
Podsumowanie
Trasa jest piękna. Nie żałowałam ani chwili, że zdecydowałam się na taką wyprawę.
Pogórze Popradzkie – tak jak wspomniałam wyżej —> W przewodniku po Beskidzie Sądeckim jest napisane, że te rejony „są najbardziej oddalone od spraw tego świata”. Trzeba to poczuć na własnej skórze.
Magura Spiska. Miejsce magiczne, pozwoliło mi przejść na kolejny level samopoznania. Właśnie dlatego, decyduję się na samotne tripy. Co zobaczę, mogę pokazać na zdjęciach, co przeżyję mogę opowiedzieć, ale wiedza, jaką zdobywam o sobie jest najcenniejsza.
Nie wiem, czy mogę polecić tą trasę w całości. Jest wiele trudnych momentów, ale skoro ja przetrwałam, to pewnie też dasz radę. Jeśli lubisz wyzwania, a przedzieranie się przez gęstwiny, nie jest dla Ciebie problemem, to czym prędzej pakuj się i jedź. To niesamowita przygoda.
Jeśli jednak nie chcesz przekraczać granic komfortu, rozpocznij trasę z okolic Toporeckiego Sedla. Widoki, dzikie single i schronisko na trasie.
Zawsze na koniec umieszczam cytat. Tutaj nasunął mi się tylko jeden. Kiedy był wielki BUM na Harr’ego Pottera, czytając jedną z części bardzo utkwił mi w pamięci ten cytat.
Co ma być to bedzie, a jak już bedzie to trzeba sie z tym zmierzyć…
J.K. Rowling, Harry Potter i Czara Ognia
Super. Wspaniała wyprawa godna podziwu. Pozdrawiam serdecznie.
Dzięki:). Oczywiście polecam;)
I co tu komentować🤗 super trasa nie wspominając o opisie który super się czyta.Baba Śłąska nie do zdarcia.Dzięki o wzmiance w podróży PKP 👍
Dzięki😁 haha, a w żyłach góralska krew płynie😉