Nie będę się rozpisywać na temat Beskidu Śląskiego, bo często się tutaj pojawia. Ale jeśli jesteś tu pierwszy raz odsyłam np. do wpisu Stecówka, Cienków i krowa jak i wielu innych. (Beskid Śląski)
Mapa
Przebieg trasy: Wisła Uzdrowisko – Soszów Wielki – Stożek – Kiczory – Wisła Głębce – Wisła Uzdrowisko
Rzuć wszystko i jedź w góry!
Samochód zostawiam na kościelnym parkingu przy ul. Lipowej. Jest pusty, ponieważ wybrałam się na tyle późno, że jest pora jedzenia rosołu z makaronem, a nie ruszania w góry. Właściwie to nawet tego nie planowałam. Prognoza pogody zrobiła sobie ze mnie żarty i wprowadziła w błąd. Miało być mgliście, szaro i ponuro. Tak naprawdę dzisiejszy dzień chciałam wykorzystać na trochę opóźnione świąteczne porządki. Ale kiedy zobaczyłam co się dzieje za oknem… Nie mogłam się oprzeć.
Właściwie droga przy kościele to już jest niebieski szlak, którego będę się trzymać aż do Wielkiego Soszowa.
Pogoda z minuty na minutę robi się coraz bardziej widowiskowa.
Niebieski szlak to początkowo asfalt, a potem szeroka szutrówka. Gdzieś w połowie podjazdu na Soszów przypomina lodowisko, po którym nawet ciężko się idzie.
Bokiem omijam lodowe koleiny, a za zakrętem, podłoże wraca do norm jezdnych.
Mijam Schronisko pod Soszowem Wielkim, bo trochę za szybko na przerwę.
Jeszcze krótki podjazd zielonym.
Soszów Wielki 886 m n.p.m.
Na szczycie miało być klasyczne zdjęcie roweru, opartego pod znamionową tabliczką z nazwą szczytu, ale coś mi nie wyszło.
Zmieniam kolor szlaku na czerwony, jest to szlak graniczny, którym dzielimy się z Czechami. Muszę przyznać, że ta część szlaku jest bardzo widokowa. Beskid Śląski jak na dłoni.
Można się też nieźle rozpędzić, ale po co, lepiej podziwiać widoki z lekkim skrętem szyi.
Cieślar 918 m n.p.m
Jak wiadomo, w górach panuje taka zasada, jeśli jest zjazd, to będzie podjazd. Pasmo Czantorii nie jest jakoś wymagające, dlatego warto wybrać się tutaj zimą. Podczas podjazdu na Cieślar przepięknie widać Beskid Śląsko – Morawski.
W okolicy Małego Stożka widoki też niczego sobie. Do tego sceneria nisko zawieszonych chmur dodaje dramaturgii.
Na tym etapie szlaku, droga ewidentnie posypana jest solą, nie wiem co na to mój rower…
Od razu po wyjeździe z lasu ukazuje się docelowy szczyt. Nie sposób go przeoczyć. Pewnie wszyscy pamiętają z matematyki temat brył przestrzennych i obrotowych, stożek powstaje przez obrót trójkąta prostokątnego wokół jednej z przyprostokątnych. Tak, to ta wiedza, która nigdy w życiu miała się nam nie przydać, te wszystkie graniastosłupy, ostrosłupy, stożki i czworościany foremne.
Podjazd do najłatwiejszych nie należy, ale początkowo jest wykonalny.
Dalej nie pozostaje nic tylko pchańsko. W momencie odświeża się pamięć. Wzór na pole powierzchni bocznej stożka, objętości, kąt rozwarcia i długości tworzącej. Nawet nie wiem kiedy minął ten wypych.
Końcówka dojazdu pod schronisko jest w pełni przejezdna, z tego co mi się przypomina z letniej wizyty, to taki utwardzony szuter. Ale skoro jest zima, jest to utwardzony śnieg z miejscowymi plackami lodu, na które trzeba uważać, by nie zakręcić korbą w miejscu i nie wywinąć tzw. orła.
Stożek 979 m n.p.m.
Z góry mówię, że widok ze szczytu nie zachwyca. Chyba że ktoś lubi podziwiać widoki z krzaków. O wiele bardziej ekscytujące dla oka obrazy, są odrobinę niżej.
Najstarsze schronisko w Beskidzie Śląskim
Tuż pod szczytem Stożka znajduje się najstarsze Polskie schronisko w Beskidzie Śląskim. Za rok będzie obchodziło swoje setne urodziny. Śpiewanie „sto lat” w takim momencie jest raczej niestosowne.
Przysiadam chwilę na tej pokaźnej ławce dla olbrzymów i gapię się na góry. Czuję się jak Liliput wyjęty z powieści Jonathana Swifta Podróże Guliwera. Pasmo Baraniej Góry ze Skrzycznem na czele, najbardziej rzuca się w oczy. Pomyśleć, że jest styczeń, a śniegu jak kot napłakał.
Po tych podjazdach trochę zgłodniałam, dlatego jak nigdy zamiast wygodnej polany na odludziu, uzupełniam kalorie korzystając z udogodnień cywilizacji. Stół i ławka jednak czasami się przydają. Można wszystko rozłożyć, trawa nie wchodzi do ciastek, a jeśli coś spadnie to nie przykleja się ziemia, która potem trzeszczy miedzy zębami. Wymyśliłam też dalszą część trasy.
W bezruchu szybko robi się zimno, dlatego zbieram ze stołu swoje zabawki i ruszam czerwonym szlakiem po śnieżnym grzbiecie w kierunku Kyrkawicy.
Możliwe, że mi się wydaje, ale szlak w bardziej stromych miejscach jest jak gdyby posypany piaskiem. Czy ktoś z troski o poślizgnięcia turystów szedł z wiaderkiem i neutralizował lód…? Nie wiem, ale jadę bardzo pewnie i stabilnie, mimo że moje opony mają szerokość 2.25.
Ciekawość
W okolicy szczytu Kiczory napotykam wychodnie skalne nazywane też grzybami skalnymi – popularne w Beskidzie Śląskim. To ta sama materia z której zrobiona jest Malinowska Skała, czy skałki w okolicy Magurki Wiślańskiej.
Wracając do Liliputów. Z natury ciekawskie, nie potrafiące usiedzieć w miejscu. Wszystko szczegółowo sprawdzają, używając przy tym wszelkich zmysłów. Muszą dokładnie zobaczyć, dotknąć, powąchać. Do tego, analityczny umysł, który składa w całość refleksje o badanym obiekcie. Chyba jestem Liliputem.
W zasadzie całe Pasmo Czantorii to takie kopulaste szczyty nie przekraczające wysokości 1000 m.
Grzbiety szczytów są na tyle zrównane, że przejazd zimą, nawet na cienkich oponach idzie sprawnie.
Kiczory 990 m n.p.m
Docieram na Kiczory, drugi, co do wysokości szczyt w Paśmie Czantorii. Jest tutaj rozejście szlaków. Zielonym można zjechać do Istebnej, natomiast ja jadę nadal czerwonym na Mraźnice.
Szlak nie wygląda bezpiecznie, ale serio – zjeżdża się po tej zmarzlinie bardzo pewnie.
Ścieżki są zasypane śniegiem na tyle, że trzymają wszystkie luźne kamienie w kupie.
Wraz z utratą wysokości, tracę po drodze też zimę.
Mraźnica 774 m n.p.m.
Na rozjeździe przychodzi pora na podjęcie decyzji co dalej. Jeszcze kiedy siedziałam przy schronisku na Stożku, wymyśliłam, że przejadę przez Beskid do Przełęczy Kubalonka i dopiero stamtąd będę wracać do Wisły Uzdrowisko.
Decyduję się jednak skrócić drogę i wybieram niebieski.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów zjeżdżam na dół przed zachodem słońca. Trochę jednak żałuję, że nie pojechałam czerwonym szlakiem. Ale cóż, tak wybrałam.
Niebieskim…
Trzeba docenić to co się ma, więc z czystym sumieniem stwierdzam, że na zakończenie tego pięknego popołudnia, niebieski szlak był idealny.
To taki szerszy singiel biegnący pomiędzy świerkowym młodnikiem.
Z całkiem przystępnym widokiem.
Dalsza część niebieskiego szlaku to idealnie poukładane ażury, które prowadzą wprost do stacji PKP Wisła Głębce.
Wisła
Następnie wbijam na trasę R-4. Mijam samochody stojące w korku. Do którego za chwilę przyjdzie mi dołączyć. Ale cieszę się też ze swojego zapobiegawczego sprytu, bo przecież zaparkowałam w miejscu, gdzie korek powinien się już skończyć. Tydzień temu z Wisły Czarne wracałam dwie i pół godziny, gdzie normalnie zajęłoby mi to tylko jedną.
Zbaczam z Wiślanej Trasy Rowerowej. Zapach pizzy, grzanego wina i oscypków z grilla przywiódł mnie do turystycznego serca Wisły. Dawno nie byłam, dlatego nie stawiałam oporów moim zmysłom. Powoli przejeżdżam między tłumem turystów przez tę handlową promenadę. Z reguły unikam takich miejsc, ale fajnie było poczuć się na chwilę tak, jakby cały ten Covid się nie wydarzył.
W końcu burczenie w brzuchu wzięło górę. Musiałam zrobić zapas oscypków. Był jednak cień szansy na to, że trochę w tym sznurze aut postoję. Perspektywa powrotu z Wisły, zawsze wiąże się z długo minutowym staniem w kolejce. A to do świateł, a to do wahadła a to stłuczka, a to trakcje naprawiają, zawsze będzie coś, co powoduje zator. Odkąd pamiętam Wisła kojarzy mi się z Adamem Małyszem, nartami, korkiem i długim powrotem do domu.
Podsumowanie
- Stopień trudności: trasa jak na górską, jest łatwa, a nawet bardzo
- Dystans: 27,4 km
- Przewyższenia: 777 m up
- Czas: ze względu na małą liczbę przewyższeń, trasę można przejechać bardzo szybko. Na leniwe popołudnie po robocie w sam raz
- Oznaczenia szlaków: 10/10
- Najlepsze miejsce widokowe: Schronisko pod Wielkim Stożkiem.
Kaśka Ty jesteś nie do zdarcia.Pozdrawiam
A tam nie do zdarcia. Ja po prostu lubię jeździć na rowerze😁